Left ArrowWstecz

Jestem matką 3 dorosłych synów. Nie pracowałam, zajmowałam się domem i dziećmi.

Jestem matką 3 dorosłych synów. Nie pracowałam, zajmowałam się domem i dziećmi. Syn najstarszy bardzo dobrze się ma. Zerwał ze mną i z domem kontakt, nawet z siostrą 17 lat. Później odciągnął dwóch kolejnych synów. Mnie od 4 lat nic nie cieszy. Straciłam apetyt, chęć życia. Każdy dzień to straszna sprawa. Najgorsze, że od 4 lat ciągle płaczę i tęsknię. Nie mogę mówić o nich normalnie, bo zaraz płacz. Jak widzę młodych mężczyzn w ich wieku, zaraz płaczę. Wykańcza mnie ta sytuacja. Tęsknię też za wnukiem, którego mam u najstarszego syna. Nawet, jak ich tata zachorował poważnie, nie chcieli pomocy, interweniowali znajomi. Pomógł jeden, jako wysłannik. Mają niestrudzone serca. Ja nie rozumiem sytuacji, bo żyłam dla dzieci ,kochałam. Chodziły do dobrych szkół. Mąż pracował do nocy. Nawet z nim nie chcą kontaktu. Ja z nerwów mam problemy jelitowe, jestem bardzo, bardzo nerwowa. Widzę, że mnie ta sytuacja niszczy. Byłam u psychiatry, stwierdził syndrom żaloby. Co robić? Nie stać mnie na wizyty, bo mam naprawdę poważnie chorego męża i córkę, która potrzebuje wsparcia. Pozdrawiam
Magdalena Bilińska-Zakrzewicz

Magdalena Bilińska-Zakrzewicz

Dzień dobry, 

Zdecydowanie przydałoby się Pani wsparcie psychologiczne/psychoterapeutyczne, które może Pani otrzymać bezpłatnie w ramach NFZ w poradniach zdrowia psychicznego w swojej okolicy. Warto byłoby odbyć chociaż konsultacje i rozważyć z psychologiem jakiej formy pomocy Pani potrzebuje. Istnieją również oddziału dzienne, w ramach których można uzyskać bardziej intensywna pomoc (grupowa i indywidualna) od poniedziałku do piątku. Jeżeli jest Pani w stałym kontakcie z lekarzem psychiatra (jego opieka również należy się Pani w ramach NFZ) może on poleci odpowiednia poradnie/oddział w Pani okolicy? Sugerowalabym nie odkładać tego na później. Z Pani opisu wynika, ze ma Pani bliskie osoby, dla których warto o siebie zadbać. Powodzenia 

2 lata temu

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?

Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!

Joanna Jałowiec-Tinalt

Joanna Jałowiec-Tinalt

Dzień dobry

Może Pani skorzystać z bezpłatnej pomocy w ośrodku interwencji kryzysowej, poradni zdrowia psychicznego czy oddziałów dziennych na NFZ. Może Pani poprosić prowadzącego lekarza psychiatrę o informacje odnośnie form wsparcia dostępnych w Pani okolicy. 

pozdrawiam

Joanna Jałowiec-Tinalt

2 lata temu

Zobacz podobne

Samotność w rodzicielstwie: mąż nie pomaga z 6-miesięcznym dzieckiem, czuję się na skraju wytrzymałości

Piszę tutaj, bo naprawdę już nie wiem, co mam robić. Mam 6-miesięcznego synka z mężem. Od kiedy urodził się maluch, czuję się jakbym była sama. Damian kompletnie się wyłączył z opieki nad dzieckiem. Jego argument brzmi zawsze tak samo: "przecież mała potrzebuje cyca, ja i tak nie pomogę". Nie wstaje w nocy NIGDY. Nawet jak dziecko płacze godzinami, on sobie śpi jak zabity i mówi, że "to moja robota". Codziennie wieczorem znika - albo na padla z kumplami, albo na jakieś swoje zajawki. Wraca późno, czasem nawet nie wiem o której. A ja siedzę sama z maluchem od rana do wieczora, potem całą noc wstaję co 2-3 godziny. Teraz planuje wyjazd z kolegą do Hiszpanii na 2-3 TYGODNIE. Jak mu powiedziałam, że nie dam rady sama z dzieckiem przez tyle czasu, to się zdenerwował i powiedział, że "w pierwszych dwóch latach życia dziecko potrzebuje matki, a nie ojca" i że "powinnam być wdzięczna, że może pracować i nas utrzymywać". Ja już nie śpię prawie wcale od 6 miesięcy. Zaczęłam mieć napady płaczu, czuję się jak zombie. Czasem patrzę na siebie w lustrze i nie poznaję tej osoby. Boję się, że wpadam w depresję poporodową, ale nawet na wizytę do lekarza nie mogę pójść, bo kto będzie z dzieckiem? Próbowałam z nim rozmawiać, ale on mówi, że przesadzam i że "wszystkie kobiety jakoś sobie radzą". Jego matka też mu przytakuje i mówi, że "za jej czasów mężczyźni w ogóle nie zajmowali się dziećmi". Co mam robić? Czy to normalne? Czy rzeczywiście powinnam "dać radę" sama? Czuję się jak najgorsza matka na świecie, że już nie mam siły... Przepraszam za chaotyczny wpis, ale naprawdę jestem na skraju wytrzymałości. Co mam zorbić?

Mam kryzys w przyjaźni, przytłacza mnie szkoła, nie mam przy tym żadnego wsparcia w rodzinie-mama nie słucha, krzywdzi mnie słowami. Przez to jestem wobec samej siebie surowa.
Dzień dobry mam 15 lat i…ogólnie to mam problemy, mam dużo problemów…pod koniec sierpnia pokłóciłam się z przyjaciółką i robiłam ostatecznie wszystko, żeby się z nią pogodzić, pisałam, nawet prosiłam o spotkanie, raz powiedziała, że nie chce a za drugim razem się zgodziła, i mimo że wydawało mi się, że się pogodziłyśmy to jak spotykamy się na zajęciach to ona mnie ignoruje, nie zwraca na mnie uwagi, bo chyba znalazła sobie nową przyjaciółkę i próbowałam zagadywać, nawet próbowałam się dołączyć do nich, ale to na nic ciągle to samo…ona nigdy nie wychodziła z inicjatywą, kiedy się kłóciłyśmy zawsze ja musiałam pierwsza wyciągnąć rękę, bo ona nigdy tego nie chciała albo nwm, nie potrafiła zrobić? I teraz widzę też, jak ona się zachowuje i wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że to już jest jej wina, że nasza przyjaźń się rozpada…ja zrobiłam wszystko, lecz ona nigdy nawet nie wyszła z inicjatywą…nie pomogła…strasznie mnie to boli i po każdych zajęciach, na które ona też chodzi, wracam do domu i płaczę, bo strasznie to boli. Moim kolejnym problem jest szkoła i nie wiem, może to jest już normalne, że nastolatkowie boją się tam chodzić itd, ale ja od paru lat w każdą niedziele przed szkołą nie jestem w stanie cieszyć się tym ostatnim dniem weekendu, tylko chodzę przytłoczona i płaczę. A od tego roku coś się stało i płaczę i zamartwiam się już w sobotę od rana i to mnie strasznie przytłacza, nic nie mogę z tym zrobić. Kolejnym z moich problemów jest to, że gdy patrzę na siebie w lustrze, widzę grubą, ulaną dziewczynę, patrzę z zazdrością na moje koleżanki, które są strasznie chude, i mimo że ja też nie mam nadwagi i teoretycznie wyglądam dobrze, to mi to nie wystarcza. Przed chwilą moja mama „zażartowała” sobie, że niby przytyłam i nie wytrzymałam, prawie się popłakałam i nakrzyczałam na nią, ona oczywiście nie widzi nic złego w tym i mówi, że to przecież był normalny żart, i że mam się uspokoić, no, ale dla mnie to nie był żart…mam też problem z rodzicami, głównie z matką. W poniedziałek miałam załamanie psychiczne i nie wytrzymałam, zaczęłam obrażać sama siebie, płakać i przeklinać a moja mama na to, że jest to wina telefonu, że mam problemy. No to ja już totalnie nie wytrzymałam i powiedziałam, żeby przestała pieprzyć, na co ona dała mi szlaban za przeklinanie itd, okej może mnie poniosło, ale nie mam z jej strony żadnego wsparcia, nic i ja już czasami nie wytrzymuję, nie wytrzymuj patrzenia na moją przyjaciółkę, bo zawsze kończy się łzami, nie wytrzymuję szkoły w, której mam natłok wszystkiego i nie wytrzymuję w domu…
Trudności w kontakcie i relacji z córką z poprzedniego małżeństwa, szczególnie w sytuacji, gdzie mam nową partnerkę.
Witam. Dwa lata temu wyprowadziłem się z domu. Jestem po rozwodzie. Mam dwie córki z poprzedniego małżeństwa tera, 9 i 6 lat. Córki zniosły bardzo ciężko nasze rozstanie. Miałem z obiema doskonały kontakt. Córki przy każdym powrocie do matki płakały, nie chciały wracać. Szczególnie starsza córka mocno to przeżwala. Rok temu poznałem kobietę, z którą się związałem. Moja wybranka ma córkę teraz w wieku 7 lat. Na początku nie mówiliśmy moim dzieciom, że jesteśmy razem. Pierwsze kilka spotkań odbyło się w bardzo dobrej atmosferze. Wszyscy czuli się dobrze w tej relacji. ( nadal nie pokazywaliśmy dzieciom tego, że jesteśmy razem, dla ich dobra. Chcieliśmy zrobić to stopniowo). Niestety wtedy do gry weszła rodzina byłej żony, jak i sama ona. Buntowały obie w obrzydliwy sposób. Mówiły, że tata zostawił je dla nowej córki. Obrażają moja parterke. Obarczając winą za moje odejście mnie. Młodsza córka nawet bała się spojrzeć w oczy mojej partnerce. Mówiła, że babcia zabroniła z nią rozmawiać i że wszystko widzi i jest wszędzie. Na tamten moment przegraliśmy. Nadal jesteśmy razem, ale do tej pory wynajmuje 2 pokojowe mieszkanie tylko na potrzeby spotkań z dziećmi. Tak minął kolejny rok. Nasza relacja stała się chora przez to ciągle ukrywanie. W między czasie z moją żoną zamieszkał nowy parter. Dzieci go zaakceptowały. W relacji z dziećmi pojawiła się stabilizacja. Co jakiś czas spotykaliśmy się ją moja parterka jej córka i moje dziewczyny. Było ok. Dlatego postanowiłem im powiedzieć o tym, że jesteśmy razem. Zrobiłem to zapewniając, że nasz kont zostaje z nami. Że dla nich nic się nie zmienia. Że zawsze będą najważniejsze. To był ostatni raz kiedy starsza córka była u mnie. Minęło 3 tygodnie. Córka nie chce rozmawiać przez telefon, nie chce przychodzić na spotkania. Zachowuje się arogancko. Próby wyjaśniania kończą się zerwana rozmowa. Totalny mur. Dzisiaj odbierając młodsza córkę starsza dała mi prezenty laurki listy. Pisze, że kocha, ale rysuje smutne buźki. Serce mi pęka z tęsknoty. Tym razem była żona również gra nieczysto. Zapewnia starszej córce atrakcje, których nigdy nie dostawała, spędza z nią czas. Proszę o pomoc. Jak pomóc temu dziecku? Gdzie może być podłoże takiego zachowania. Według mnie córka od roku miała wbijane do głowy jak zła jest moja partenrka i jej córka - ale ponieważ ja nie ujawniałem naszej relacjii córka była przy mnie. Teraz wydaje się jakby banka pękła. Dodam, że wspominałem córce, że jeśli ma problem z moją parterką nie musimy się spotykać narazie. Córka ignoruje wszystko. Bardzo proszę Państwa o poradę.
Ciężkie relacje z rodzicami, nie jestem w stanie z nimi funkcjonować.
Witam. Prawdę powiedziawszy nie wiem od czego zacząć. Nigdy wcześniej nie rozmawiałam na temat moich relacji z bratem oraz rodzicami i trudno mi zebrać myśli. Wyróżnić kilka sytuacji spośród wielu, które ukształtowały nasze dzisiejsze niezdrowe stosunki. W dzieciństwie ich zachowanie wydawało się normalne. Z powodu swojej pracy byli rodzicami weekendowymi, mną i bratem zajmowała się babcia, ale dni, kiedy byli w domu pamiętam jako dobre. Sytuacja zmieniła się, kiedy wybudowali dom bliżej pracy, w którym zamieszkaliśmy razem. Dopóki żadne z nas nie miało problemów z nauką, dopóty rodzice byli zadowoleni. Potem zaczęły się korepetycje oraz powtarzane niczym mantra po każdej wywiadówce przez mamę: "w życiu się tak nie wstydziłam". Otrzymałam kiedyś szlaban na komputer i telefon, ponieważ nauczycielka od matematyki stwierdziła, że się nie uczę. Brak mediów nie zabolał mnie w żaden sposób - 3/4 mojego życia w okresie gimnazjum i tak poświęcone było nauce. Trafiłam do klasy z samymi czerwonymi paskami (sama go miałam przez wiele lat życia), w której rywalizacja była na porządku dziennym i postawiłam sobie za cel, by im dorównać. Pomimo moich starań nie dawałam sobie rady z matematyką, a potem przyszło całkowite wypalenie. W liceum sytuacja wyglądała podobnie, tj. były przedmioty, z których byłam bardzo dobra albo przynajmniej dobra oraz matematyka, z którą miałam ogromny problem. Ponownie moi rodzice uwierzyli nauczycielce, opowiadającej o tym, jak nie umiem się uczyć. Był to czas, kiedy pojawiało się coraz więcej zgłoszeń na tę panią, inne dzieciaki w mojej szkole otwarcie rozmawiały z rodzicami o tym, że wymaga, ale nie umie przekazać wiedzy. Że weźmie cię do tablicy, nie wytłumaczy i ośmieszy cię przy wszystkich. Mama w to nie wierzyła, do dzisiaj pamiętam, jak wracała niezadowolona z wywiadówek obarczając mnie całą winą za naciąganą 2 z matmy. Zmieniła zdanie dopiero po rozmowie z samą matematyczką, która przyznała, że nie chce tłumaczyć nam materiału, bo jesteśmy niewdzięczni. Mnie nazwała naburmuszonym dzieckiem i dziwiła się mojej mamie, że jest taka uśmiechnięta i przyjazna skoro ma takie dziecko, jak ja. Miała tupet zapytać, czy jestem adoptowana... Po maturze dostałam się na wymarzone studia. Studiowałam równocześnie dwa kierunki, stres był czymś, co towarzyszło mi na porządku dziennym. Chodziłam przemęczona i nie wysypiałam się. Wtedy też zaczęły się moje problemy z tarczycą - przybrałam mocno na wadze, co nie umknęło uwadze moich rodziców. O ile mama od razu szukała dla mnie pomocy, ojciec w sposób szydercze komentował mój wygląd. Normą było, że mówił do mnie per torba albo że mam ruszyć piekarnik. Kiedy oglądaliśmy rodzinne zdjęcia mojego brata przed jego 18 zapytał mnie wprost, dlaczego się tak zapuściłam, czemu nie ćwiczę i co się stało z tą dziewczyną, która była szczupła? Pochylając się nad tematem wagi mój tata zawsze miał do niej skrajne podejście. Na zmianę przybierał i zrzucał wagę, czasami do momentu, w którym wyglądał niezdrowo. Do dziś ma problem z objadaniem się (nie przestaje jeść, aż wszystko nie zniknie ze stołu, a potem jeszcze w nocy zagląda do lodówki). Potem wszystko zwraca, twierdząc, że to dlaczego, że go mdli. Pije dużo alkoholu, bo stwierdza, że pomaga mu to zyskać pewność siebie. Ma też ogromną potrzebę bycia w centrum uwagi, choć sam niewiele angażował się w nasze życia. Do brata po zdanej maturze miał pretensje, że w pierwszej kolejności zadzwonił do mamy, a on sam dowiedział się od swojego brata, który zaraz po ogłoszeniu wyników sam zadzwonił do nas, aby złożyć mojemu bratu gratulacje. Nasz ojciec nie odzywał się do swojego syna, bo tamten nie zadzwonił do niego jako pierwszego! I jeszcze wymusił na mamie, aby przekonała go do przeprosin, argumentując, że czuł się urażony. Wracając do tematu jego zachowania, ojciec nie ma problemu z żartowania z innych ludzi. Jego domniemany humor jest okrutny, często nieśmieszny, a wręcz rani. Przejdę teraz do tego, że covid zmusił nas (mnie i brata) do powrotu do domu w czasie studiów i ponownego zamieszkania z rodzicami. Rodzice, który płacili za wynajmowane mieszkanie w innym mieście nie chcieli, aby stało puste, a skoro zajęcia były online to mieliśmy wrócić do domu. W rozumieniu mamy szukanie pracy ani na studiach ani w trakcie pandemii pandemii nie wchodziło w grę, nie z powodu wirusa, nie z powodu nauki, a tego, że będziemy mieli mniej czasu na przebywanie w domu. Życie ułożyło się w taki sposób, że zaczęliśmy pracować z bratem w firmie rodziców, zajmując się rzeczami z goła odmiennymi od tego, czego się uczyliśmy. Rodzice pomogli bratu otworzyć restaurację, która formalnie zapisana jest na matkę. Ja zostałam w rodzinnej firmie również związanej z gastronomią. Tu pojawiają się schody. Moi rodzice żyli swoją pracą i praca wchodziła do naszego domu. Nasze rozmowy są głównie o pracy. A mimo to nadal uważają, że robimy nie wystarczająco. Kiedy ktoś z ich pracowników jest niedysponowany wkraczam ja na jego miejsce. Mimo swoich zobowiązań, które związane są z lokalem brata i lokalem rodziców zawsze muszę im pomóc. Kiedyś tej pomocy odmówiłam, mama się do mnie odzywała, zarzucała, że sama sobie wymyślam zajęcia, choć tonęłam w zobowiązaniach. Musiałam się kajać przez wiele dni, bo było jej przykro. Było jej przykro również wtedy, kiedy sugerowałam, że oni uwikłali nas w swój biznes. Lubi mówić o tym, jak wiele problemów przed nami ukrywa, jak musi sobie ze wszystkim radzić sama i nikt jej nie pomaga. Nie lubię chodzić do pracy, kiedy jest w niej mój ojciec. Nie umie trzymać emocji na wodzy, lata i krzyczy na obsługę twierdząc, że wszystko jest "spier...". Przeszkadza, ale kiedy prosisz go o zachowanie spokoju wrzeszczy przy wszystkich, zarzucając, że jak nie chce pomóc to mam iść do domu. Potem ich pracownicy przychodzą do mnie ze skargą, a ja muszę palić głupa, że tata chce dla restauracji jak najlepiej i dlatego jest emocjonalny. Ojciec nigdy nie doceniał mnie ani nie był szczególnie uradowany moimi osiągnięciami. Jego zdaniem podczas studiów, podczas odbywania praktyk z dwóch kierunków, obronienia dwóch tytułów magistra nigdy nie miałam żadnych osiągnięć. Nie pracowałam. Wiele razy nazywał mnie rozpieszczoną, że wychodzę z założenia, że wszystko mi się należy. Boli mnie to niemiłosiernie, zwłaszcza, jak wypomina mi to, że nie zrobiłam do tej pory doktoratu. Nawet ostatnio podczas mojego żartu, kiedy robiłam rodzinne zdjęcie na urodzinach mojego wujka, kiedy powiedziałem, że nie zostanę fotografem, odpowiedział na to: "no w zawodzie też nie będziesz pracować". Mogłabym przetoczyć jeszcze wiele przykładów tego, co uważam jest emocjonalnym naużyciem, choć rodzice nigdy tego w ten sposób nie widzieli. Brat przez problemy emocjonalne chodził przez rok do psychologa, przyjmował psychotropy. Ojciec, który owego psychologa polecił uznał, że nie pomógł bratu, bo ten kłamał podczas sesji. Kiedy powiedział im o pogłębiającej się depresji, uznali, że wymyślą, bo przecież wszystko mieliśmy podane na złotej tacy. Nie czujemy szacunku do naszych rodziców. Nie czujemy, aby szanowali nas. Brat przestał przebywać w domu, tylko w nim śpi. Nie rozmawia z nami, chyba, ze musi. Na pierwszym miejscu stawia kolegów, którzy jak twierdzi go rozumieją. Nie dba o siebie i wszystko mu jedno. Tak, podnoszę głos na rodziców. Tak, puszczają mi emocje i mówię przykre rzeczy. Ojciec wielokrotnie próbował pozbyć się mnie z domu. A kiedy wreszcie po ogromnej kłótni, kiedy kazał mi "wypier..." pojechałam do koleżanki na noc, stwierdził, że nawet nie zauważył, że mnie nie ma. Ojciec nie toleruje moich zwierząt. Twierdzi, że nie będzie zmieniał standardu swojego życia dla kotów. Nie będzie cyt. cierpiał, bo mieszkają w domu. A to oznacza, że musi zamykać za sobą drzwi i nie wypuszczać ich na dwór. Zdarza im się hałasować w nocy, mówię im, żeby zamykali drzwi, jak się kładą się spać, ale spotykam się z oburzeniem, że nie bedzie dostosowywać swojego życia do moich kotów. Nie musi ich karmić, nie musi pielęgnować, nie musi się z nimi bawić, nie musi zabierać do weterynarza. One mu przeszkadzają, bo są. Szukałam już mieszkania dla siebie. Nikt nie chce wynająć mieszkania, w którym miałyby przebywać zwierzęta, a na kupno mnie nie stać. Dostaję na głowę w tym domu. Odpoczywam, gdy rodzice wyjeżdżają. Gdy nie ma ich w domu.
Witam, mam 25 lat, kilka dni temu urodziłam córeczkę, bardzo na nią czekaliśmy, ale niestety zmarła w domu po 3 dniach :(
Witam, mam 25 lat, kilka dni temu urodziłam córeczkę, bardzo na nią czekaliśmy, ale niestety zmarła w domu po 3 dniach :( Na szczęście mamy już 1.5 rocznego synka i staramy się dla niego żyć. Niestety czuję okropną pustkę i tęsknotę za Zuzią 😭 Chcemy się starać o kolejne dziecko, najlepiej jak najszybciej, żeby nie myśleć o tym, że Zuzinki już nie ma a bardziej, tak że wróci do nas z nieba w innym ciałku i przelać całą tą miłość na kolejne dziecko. Pytanie, czy jest to dobre dla naszej psychiki, czy lepiej wrócić do "normalnego" życia i skupić się tylko i wyłącznie na synku? Poza tym, czy realne byłoby zajście w ciążę w ciągu kilku miesięcy od porodu?
zaburzenia emocjonalne 1

Zaburzenia emocjonalne - przyczyny, objawy i metody leczenia

Zaburzenia emocjonalne to poważne problemy psychiczne wpływające na jakość życia. Kluczowe jest zrozumienie ich przyczyn, objawów i metod leczenia, aby skutecznie wspierać osoby, które się z nimi zmagają. Sprawdź, jak sobie z nimi radzić!