
Jak poradzić sobie po poronieniu?
mamaniolka
Agnieszka Matusiak
Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Anna Spadarzewska
Zofia Kardasz
Dzień dobry,
utrata dziecka jest bardzo trudnym przeżyciem i ogromną stratą w życiu kobiety.
Proponowałabym Pani podjęcie psychoterapii, podczas której psychoterapeuta pomoże Pani przejść przez proces żałoby, uporać się z przytłaczającymi emocjami.
Pojawiające się napady płaczu są naturalną reakcją na takie przeżycie, pozwalają uwolnić silne emocje kumulujące się w Pani.
Proszę zadbać o siebie, w tym trudnym dla Pani momencie.
Pozdrawiam
Zofia Kardasz

Zobacz podobne
Witam, jestem w związku nieformalnym od 8 lat.
Zarówno ja, jak i partner jesteśmy po 30, mamy stabilną, dobrze płatną pracę, poczynione inwestycje i możemy sobie pozwolić na kilkukrotne wyjazdy w ciągu roku. Taka sytuacja ma miejsce praktycznie od początku związku. Niby wszystko wydaje się idealne, ale co jakiś czas nachodzą mnie pewne wątpliwości i przemyślenia. Rozpoczynając ten związek, liczyłam na to, że w przyszłości będziemy małżeństwem, stworzymy rodzinę.
Przy rozpoczynaniu znajomości mój partner powtarzał, jak bardzo cieszy go, że mamy wspólne wartości (oboje jesteśmy z tradycyjnych konserwatywnych rodzin).
Po jakimś czasie trwania związku zaczęłam liczyć na oświadczyny. Przy każdym wyjeździe miałam na to cichą nadzieję.
Moje oczekiwania bardzo delikatnie sugerowałam partnerowi. Próbowałam też rozpoczynać rozmowy o dzieciach, gdyż zbliżałam się do 30 urodzin, a nasza sytuacja materialna była bardzo dobra. Byłam zbywana, często te rozmowy kończyły się wymianą zdań, a potem temat zanikał. W efekcie nie wiedziałam co na ten temat tak właściwie myśli partner i jakie ma plany na wspólną przyszłość. Podejmowałam próby wiele razy, ale bezskutecznie. W międzyczasie w naszym otoczeniu pojawiały się śluby i dzieci, a ja czułam, że tkwię w miejscu.
W końcu podczas jednej z rozmów usłyszałam od partnera, że nie obiecywał mi ślubu przed wejściem w związek, że nie zamierza go brać, bo małżeństwa, jakie zna, nie zachęcają go do tego.
W trakcie naszego związku dowiedziałam się, że w przeszłości był zaręczony, miał brać ślub, lecz na krótko przed dowiedział się o zdradzie narzeczonej. Od tego czasu bardzo zmienił swoje życie i z tego, co słyszałam, zmienił mu się także charakter, stał się dużo bardziej zasadniczy, nieustępliwy. Wiem też, że po tym rozstaniu miał jakieś nieporozumienia finansowe z narzeczoną.
Jego podejście do wspólnych finansów zmieniło się tak, że po tylu latach nie mogę namówić go do wspólnego konta, a co miesiąc zbieram rachunki i wyliczam, ile kosztowały nas poszczególne zakupy i opłaty (mieszkamy wspólnie). Pomimo tego, że on nigdy nie przegląda tych zapisków, czuję się z tym okropnie i co miesiąc wszystko szczegółowo rozpisuję. Od momentu jak dowiedziałam się o tym narzeczeństwie i planach ślubu nie mogę pozbyć się uczucia, że nie jestem dostatecznie dobra.
Co jakiś czas nachodzą mnie wątpliwości, że poprzednia narzeczona była w czymś lepsza i dlatego miała zostać żoną. Mam wrażenie, że podświadomie będąc partnerką, staram się być żoną idealną. Żadna z koleżanek tak bardzo nie nadskakuje swojemu mężczyźnie. Z jednej strony pogodziłam się z brakiem małżeństwa, bo nie wyobrażam sobie być z kimś innych, bo nigdy wcześniej nie doznałam takiego porozumienia, jedności zainteresowań. Żaden partner też nie satysfakcjonował mnie także w innych sferach życia. Partner zaraził mnie swoją aktywnością i pasjami i ciągle mało mi czasu spędzanego razem.
Kilka miesięcy temu stwierdził też, że czas już na dzieci więc jesteśmy na etapie zmiany trybu życia badania swojego zdrowia itp. Pomimo tego wszystkiego w mojej głowie co jakiś czas pojawia się myśl o niespełnionych marzeniach dotyczących ślubu i żal o decyzjach, dotyczących dzieci, których nie podjęliśmy wcześniej. Wszyscy nasi znajomi posiadają już co najmniej jedno dziecko, są w zbliżonym do siebie wieku. A my będziemy tak odstawać, będąc najstarszymi z najmłodszymi dziećmi.
Czasem nie potrafię sobie poradzić z wrażeniem, że poprzednia partnerka była miłością jego życia, a ja jestem jej kolejnym egzemplarzem. Gdy się poznaliśmy, byłam do niej lekko podobna w tym samym typie urody, mamy bardzo podobną sytuację rodzinną, a nawet urodziny w tym samym dniu.
Raz, gdy miałam odwagę, powiedziałam partnerowi, że mnie nie kocha tak, jak kochał ją, zaprzeczył i ten temat nigdy już pomiędzy nami się nie pojawił. Poruszany też ostatnio po raz kolejny temat ślubu skończył się stwierdzeniem, że nie mamy środków na ślub, bo niczego nie dostaliśmy od rodziców i musimy sami się dorabiać, że nie ma pieniędzy na ślub, że jakby był sponsor tego ślubu albo ktoś z nas dostał mieszkanie lub pieniądze od rodziców z choć jednej strony to on by dawno ślub wziął i miał dzieci. Na co dzień jestem szczęśliwa, ale bywają momenty, że mam wątpliwości.
Czy jest możliwe do przepracowania, aby pogodzić się z rezygnacją ze swoich marzeń?
Rodzice mojej partnerki całe życie ją źle traktowali. Była przemoc fizyczna oraz psychiczna, wyrzucanie z domu i spanie na klatce, zostawianie pustej lodówki i ciągłe szantaże emocjonalne. Gdy zaczęliśmy się spotykać, oni mnie nie akceptowali, prawdę mówiąc poznałem ich dopiero po około 3 latach związku, bo zakazywali mi przychodzenia do ich domu. Po wyprowadzce partnerki z jej rodzinnego domu oni zaczęli Nas zapraszać i tak jakby mnie akceptować. Widzę, że to jest sztuczne i osobiście nie jestem w stanie zapomnieć im poprzedniego traktowania mnie, jak i traktowania mojej drugiej połówki. Oni nie widzą problemu, pomimo zwrócenia im o to uwagi. Moja partnerka natomiast twierdzi, że rodzicom należy się szacunek pomimo wszystko, pomimo tej wyrządzonej krzywdy (jej rodzeństwo doświadczyło tego samego i tak samo uważają). Wydaje mi się, że moja partnerka stara się z całej siły, abym ich polubił lub chociaż tolerował, nie jestem w stanie. Mamy o to ciągle okropne kłótnie, po których zastanawiam, się czy związek ma dalej sens, ponieważ chce kiedyś dzieci i nie chce, żeby miały kontakt z takimi ludźmi (są to alkoholicy, niestabilni emocjonalnie, którzy często stosują przemoc, szczególnie po alkoholu). O ile staram się to w jakiś sposób zrozumieć, to jestem już zmęczony i bezradny co mogę dalej z tym zrobić i czy to dalej ma jakąkolwiek przyszłość.
Dzień dobry. Potrzebuję wsparcia i potwierdzenia, że to nie ze mną jest coś nie tak... Z mężem poznaliśmy się na studiach, jesteśmy razem 17 lat, 11 po ślubie. Wiedziałam, że jest raczej nerwową osobą i trochę wybuchową, ale było to na niealarmującym poziomie. Wszystko było ok, aż pojawiło się pierwsze dziecko.. Mąż ewidentnie nie mógł znieść, że zszedł na drugi plan, że to dziecko (potem dzieci) były najważniejsze. Dodam, że zazwyczaj byłam zostawiona sama sobie z dziećmi, bo on albo pracował, albo wolał siedzieć na kanapie przed tv/komórką. A ja miałam ogromnego baby bluesa, który chyba przeszedł w depresję, bo odrobinę lepiej poczułam się dopiero po roku...i ze wszystkim zawsze radziłam sobie sama. Każda kłótnia to było obwinianie mnie o wszystko i oczywiście masa epitetów pod moim adresem. I jego zdaje się największy ból-rzadkie współżycie.. 3 miesiące po urodzeniu drugiego dziecka zrobił kolejną awanturę o to grożąc, że poszuka sobie innego miejsca, gdzie to dostanie. Po tym we mnie coś pękło poraz pierwszy, ale starałam się, dla dzieci głównie, bo codzienne życie nie było złe (zwłaszcza, że byłam właśnie najczęściej sama z nimi). Teraz dzieci podrosły i chyba wszystko zaczyna przybierać na sile... Mąż coraz częściej szarpie syna (syn 4 lata, bywa zaczepny, potrafi bić, ale będzie diagnozowany pod kątem spektrum), potrafi źle się odezwać do dzieci, uważa, że powinny się go bać, bo wtedy będą czuć respekt, bo mają być posłuszne. I traci panowanie nad sobą coraz częściej, ostatnio roztrzaskał butelkę ketchupu na ścianie, bo córka go zdenerwowała.. i wydarł się na mnie, że mam choć raz robić co mi mówi, a nie wziąż tylko swoje. Teraz do napisania na forum skłoniła mnie świeża "akcja"-syn go kopnął, to ten go złapał mocno za rękę, synek spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem (jak zawsze w takiej sytuacji), wyrwałam mu go, mówiąc, że coś mu się pomyliło, że szarpie tak 4-latka do tego chłopca z możliwą diagnozą. Mąż odpowiedział, że sobie nie da, nie pozwoli się tak traktować i że jeśli jeszcze raz to zrobi, to cytuję, "przyłoży mu"... Nie dam rady tak dłużej, podejrzewam że ta przemoc eskaluje przez to, że nie "skaczę" wokół męża, że ma niezaspokojone rożne potrzeby, ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnej iskry czy czułości dla niego, nie po tym wszystkim. Badam jego nastroje i najlepiej się czuję gdy go nie ma... Myślę nad wyprowadzeniem się, ale to ogromny krok i zmiana dla dzieci. Choć bycie tu w takim domu też nie jest raczej dobre...
