Przemoc domowa, utrata zdrowia i szukanie pomocy dla dzieci. Jakie kroki podjąć?
Moje małżeństwo od początku było chwiejące się i z czasem przemoc ze strony męża rozwinęła się na tyle, że z powodu zaburzeń zdrowia, co jakiś czas lądowałam, a to na SOR, a to u psychiatry. Szukałam też pomocy na początku w CIK, gdzie odbyliśmy mediacje, które zaproponował terapeuta. Nic to nie dało, Wg męża byłam osobą chorą psychicznie, pastwił się nade mną i ciągle się odgrażał. Z czasem zaczęła pojawiać się policja w domu i była wdrożona Niebieska Karta. W tym wszystkim dzieci były wychowywane. Ja nie pracowałam, bo tak mąż chciał.
On miał firmę i jest przedsiębiorcą. Obecnie córka i syn muszą leczyć się u psychiatry na nerwicę i lęki. Ja mam również zniszczone zdrowie. Co ja mam teraz zrobić?
Córka nie wychodzi z gabinetu terapeuty, ma nerwicę natręctw i lęki a od pewnego czasu również syn musi chodzić do Psychiatry. Mogę tylko do siebie mieć pretensje, że nie ochroniłam swoich dzieci. Chodzi mi po głowie pomysł, żeby byłego małżonka oddać w ręce Prokuratury za krzywdy wyrządzone.
Na rozprawie rozwodowej od Sędzi dowiedziałam się, że on mnie zgłosił, że jestem sprawcą przemocy, sprawa została umorzona, a ja nawet nie wiedziałam, że takie coś miało miejsce.
Jednak ten fakt nie ma dla mnie większego znaczenia.
Zdrowie dzieci jest ważniejsze. Córka ma naprawdę problemy.
Czy jest może gdzieś w Polsce inny rodzaj terapii, który byłby skuteczny? Z góry dziękuję za pomoc, będę wdzięczna za odpowiedź. Anna
Anna

Dominika Płoucha
W Pani wypowiedzi słychać, że Pani i Pańskie dzieci potrzebują pomocy, może pomogłaby terapia rodzinna, a może trzeba poczekać na efekty pracy z obecnymi specjalistami, bo leczenie jest procesem. Zapytuje Pani też o inne metody pracy, czasami jeżeli nie możemy czegoś osiągnąć na poziomie świadomym, trzeba zejść na poziom nieświadomy, tu pomocna może być hipnoza kliniczna (!), psychoterapeuci ericksonowscy pracują, wykorzystując to narzędzie, być może ta metoda byłaby skuteczna i dla Waszej rodziny.

Katarzyna Drużycka
W przypadku przemocy w rodzinie przynajmniej w niektórych przypadkach mediacje lub wspólna terapia z udziałem osoby stosującej przemoc nie jest wskazana. Warunkiem koniecznym skutecznej terapii i pomocy osobie jest bowiem jej poczucie bezpieczeństwa, które trudno osiągnąć w obecności osoby stosującej przemoc. Ponadto kondycja psychiczna rodziców ma wpływ na kondycję i funkcjonowanie dzieci - zaburzenia lękowe mogą być powiązane z traumami i trwającą lub przeszłą przemocą w rodzinie, a z kolei rodzice w dobrym stanie psychicznym oraz środowisko wolne od przemocy - zapewniają dzieciom bezpieczeństwo emocjonalne i fizyczne.
Dlatego zachęcam, aby Pani najpierw sięgnęła po pomoc dla siebie - po psychoterapię u osoby, która zarówno ma kompetencje w zakresie interwencji kryzysowej, jak i w pracy z traumą. Wspólnie z terapeutą można będzie się zastanowić też nad kolejnymi krokami i odpowiednimi dla Pani oraz innych członków rodziny formami pomocy.

Elżbieta Lorenc
Pani Aniu, z Pani opisu wynika, iż od dawna w rodzinie dzieje się przemoc. Nie do końca jest jasne, czy jesteście już po rozwodzie, czy udało się Pani uniezależnić siebie i dzieci, bo to bardzo ważne. Zapewnić sobie i dzieciom bezpieczeństwo i spokój, to podstawa powodzenia terapii.
To ogromnie przykre, że musieliście się z tym mierzyć. Z drugiej strony godne podziwu, jak wiele znalazła Pani w sobie siły, by zacząć się temu przeciwstawiać, zawalczyć o siebie i dzieci, pomimo, że była Pani cały czas zależna finansowo od byłego męża. Przemoc domowa to jedna z najgorszych jej form, nie można z niej tak łatwo uciec. Pisze Pani o poczuciu winy, gdyby mogła Pani przeciwstawić się jej wcześniej, na pewno by to Pani zrobiła... widocznie z różnych przyczyn nie była Pani w stanie.
Po raz kolejny godne podziwu jak zaangażowała się Pani w specjalistyczną pomoc dla dzieci, nawet tutaj dopytuje Pani o jeszcze więcej możliwości. Na pewno na efekty podjętych działań będzie trzeba poczekać. Nie do końca też jest jasne z Pani wiadomości, o jakie dokładnie problemy chodzi u córki, wobec nerwicy natręctw skuteczna jest terapia CBT, jednak domyślam się, że problem jest o wiele bardziej złożony. Myślę, że na pewno ważne jest, by zadbała Pani również o siebie, wzmocniła się po trudnym małżeństwie i rozwodzie, by Pani mogła być stabilnym i dojrzałym wsparciem i wzorem, którego dzieci tak bardzo potrzebują!
Pozdrawiam serdecznie i życzę wiele sił!

Katarzyna Piechaczek
Cześć Anno,
czytając Twoją historię, czuję w niej ogrom siły, mimo że piszesz z miejsca głębokiego zmęczenia. To, że mimo wszystko szukasz wsparcia dla siebie i dzieci – to ogromny akt odwagi i miłości.
Mam poczucie, że jesteś już daleko na tej trudnej drodze – dalej, niż może Ci się wydawać. Za Tobą przemoc, rozwód, diagnozy psychiatryczne, szukanie wsparcia – dla siebie i dzieci. Masz już terapeutów, masz kontakt z psychiatrami. To są ogromne, konkretne kroki. I to, że mimo wszystko czujesz się zagubiona – jest w tym etapie zupełnie normalne.
Bo właśnie teraz, kiedy przemoc już się nie dzieje, zaczyna się ten dziwny moment: próba zbudowania życia od nowa, z zaufaniem, które zostało zdeptane. Ze zdrowiem, które zostało naruszone. I z dziećmi, które mimo wszystko nadal patrzą na Ciebie z nadzieją i miłością.
To, że czujesz lęk, poczucie winy, że coś Ci „nie wyszło” – to nie znaczy, że coś zrobiłaś źle. To znaczy, że Twój system dopiero się uczy bezpieczeństwa. Po latach czujności, strachu i przetrwania, trudno tak po prostu „żyć normalnie”.
Warto, byś miała teraz przy sobie kogoś, kto rozumie ten etap – nie tylko jako psychoterapeuta, ale też jako ktoś, kto wie, jak wygląda życie „po przemocy”. Często w tym momencie zaczyna się właściwa praca terapeutyczna: nie tylko u dzieci, ale i u Ciebie. Bo to nie koniec historii – tylko jej kolejny rozdział.
To, że piszesz, że dzieci są najważniejsze – jest piękne. Ale pozwól sobie być w tym równie ważna. Jesteś ich domem.
Jeśli chodzi o Ciebie – Twoja terapia to nie luksus ani egoizm.
To podstawowy środek ochrony dla całego systemu rodzinnego. Nawet jeśli czasem masz wrażenie, że się „sypiesz” – to Twoje poszukiwanie pomocy jest aktem odwagi.
Trzymam mocno

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Jestem z mężem od 18 lat (10 lat po ślubie). Gdy się poznaliśmy Mąż był człowiekiem bardzo skromnym, delikatnym i spokojnym.
Gdy urodził się pierwszy syn zaczęły się bardzo nerwowe sytuacje. W kłótniach Mąż potrafił uderzać pięścią w drzwi aż zrobił w nich dziurę, rozwalił mi telefon twierdząc, że go zdradzam. Niejednokrotnie groził, że sobie coś zrobi.
Często robi awantury przy dzieciach i to mnie najbardziej boli. Zarzuca mi, że to wszystko moja wina, bo ja mało z nim współżyje. A ja już po tych wszystkich wydarzeniach zamknęłam się na niego. Ciężko mi z nim rozmawiać, dzielić problemami, śmiać. Nasze rozmowy to tylko są na temat dzieci. Nie chcę, żeby mnie przytulał, dotykał. On twierdzi, że czuje się bardzo odrzucony.
Ostatnio w kłótni powiedział przy dzieciach "pakuj się i wypier*alaj ". Wczoraj przez godzinę krzyczał na mnie jaka jestem okropna, bo znowu się z nim nie kocham, że pójdzie do moich koleżanek jak tak dalej będzie, znowu, że sobie coś zrobi. Kazał mi wybierać albo on albo moja rodzina. Nie mam od niego zbyt wiele pomocy, jest wiecznie chronicznie zmęczony. W domu rzadko robi coś sam od siebie, o wszystko muszę się prosić, albo obiecuje ze coś zrobi a nie robi. I znowu zostaje z tym ja. Mam ochotę odejść, ale boję się, że faktycznie sobie coś zrobi. No i dzieci...kochają go strasznie....
Nie mam się komu wygadać, więc muszę się tutaj wygadać. Jestem w ciężkim stanie, mam straszny nerwoból i jest mi ciężko funkcjonować. Muszę zacząć od mojego męża.
Kilka miesięcy temu okazało się, że jest narkomanem i oszukiwał mnie przez cały nasz związek, ale to chyba nawet nie jest najgorsze w tym wszystkim. O wiele gorsze od tego jest jego zachowanie na co dzień. Wieczne karanie ciszą i obrażanie się. Rozdrażnienie, którego doświadcza co chwilę i które wyładowuję na mnie. To jest naprawdę ciężki przypadek, bo on wydaje się wszystkim być perfekcyjnym mężem. Nie krzyczy, nigdy nie podniósł na mnie głosu. Nie ubliża. No ktoś by pomyślał idealny mąż, ale czasem wolałabym, żeby mnie wyzwał, niż tak traktował. Ciągle coś mu nie pasuje, humor mu się potrafić zmienić 3 razy w ciągu 5 minut. Gdy coś nie pójdzie po jego myśli albo gdy po prostu postanowi, że będzie niezadowolony, staje się naprawdę okropny, oschły, chamski i jego zachowanie jest wobec mnie bardzo nie w porządku. Ja oczywiście staram się mu podporządkować. Jestem miła i próbuje zrobić wszystko, żeby już się nie gniewał, ale nigdy mi się to nie udaje.
Wtedy on staje się jeszcze gorszy. Wtedy jak mówi do mnie, to używa bardzo chamskiego tonu i daje mi do zrozumienia, że jest „zły”, traktuje mnie wtedy jak marionetkę.
Wyżywa się na mnie, aż do momentu, gdy nie poprawi sobie humoru. Jego mimika twarzy wtedy wykazuje dużą złość i niezadowolenie. Ton głosu jest zmieniony. Robi się złośliwy. Humor może mu poprawić mała rzecz, która nagle sprawi, że będzie przez chwilę zadowolony, ale musi być to coś, na co on ma ochotę, ale nie na długo, zaraz jego stan znów wraca i znów jestem tresowana. Może to być na lotnisku, w samolocie, na basenie z dzieckiem, w samochodzie, w biurze, w sklepie tak naprawdę wszędzie. Ja wtedy staram się mu poprawić humor i tłumie wszystkie swoje emocje w środku, bo przecież muszę być posłuszną i potulną żoną i nie jestem złośliwa, więc staram się go pocieszyć. Przez 5 lat nie wyszło mi to ani razu, w takim jest wtedy stanie. To się zdarza bardzo często.
Prawie codziennie, a ja z dnia na dzień gasnę jak duży rozpalony płomień, na którego ktoś wylewa wodę i próbuje go ugasić. Pomimo że płomień nie chce być zgaszony, nie potrafi krzyknąć ani poprosić o pomoc. Znoszę to od lat, dokładnie od 5 lat.
Teraz on mówi, że jest to przez jego narkomaństwo.
Mąż podjął leczenie i jest po terapii zamkniętej i dalej uczestniczy w terapii. Myślę, że mogłam stać się ofiarą przemocy psychicznej i dlatego moja psychika już tego nie wytrzymuje i daje o sobie znać poprzez moje ciało. Proszę o radę i opinie
Mąż nie godzi się na rozstanie. Postanowiłam rozstać się z mężem. Nie układało nam się od dawna.
Nasze 8-letnie małżeństwo trwało w dużej mierze w milczeniu. Nie było między nami komunikacji. Rzadko ze sobą szczerze rozmawialiśmy. Pojawił się u mnie ktoś, kto wyznał mi miłość. Mąż wszystko wiedział. Prosiłam go, żebyśmy poszli do psychologa, na terapię, on twierdził, że nikomu nie będzie się zwierzał. Cały czas przy tym ze mną nie rozmawiał, tylko wymagał zerwania kontaktu z kolegą. Kiedy oznajmiłam mu, że się zakochałam, on nagle zaczął ciągnąć mnie do psychologa. Odwiedziliśmy kilku. Tylko że ja już nie chciałam walczyć.
Kilka miesięcy trwały nasze "rozmowy". Mąż nastawił przeciwko mnie rodzinę, przywiązał do siebie dzieci. Ja nie mogłam na niego patrzeć, chciałam, żeby się wyprowadził.
Prosiłam. On uparcie twierdził, że jak się wyprowadzi, nie będzie miał już powrotu. Po wielu miesiącach, już pod koniec samych kłótni, odszedł. Teraz przyjeżdża do dzieci bez uprzedzenia mnie, spełnia ich zachcianki, a ja słyszę od niego tylko teksty: przysięgałaś przed Bogiem, zniszczyłaś rodzinę, a marzenia dzieci legły w gruzach. W weekend zrobił coś najgorszego. Po mojej spokojnej z nimi rozmowie, gdzie wytłumaczyłam, że musimy się rozstać, bo czasem tak bywa, ale oni zawsze będą dla nas najważniejsi (dzieci przyjęły to z dużym spokojem), mój mąż zabrał dzieci na kolejne spotkanie, na którym szlochał i mówił: mama zrobiła coś złego, mama wyrzuciła tatę z domu, nie przeprowadzimy się do nowego domu, bo mama podjęła taką decyzję itd.
Dzieci wróciły bardzo rozstrojone. Musiałam je "przekonać" do siebie z powrotem, zdobywam ich zaufanie na nowo.
Do tej pory, przez rok tej naszej szarpaniny, nigdy nic mnie tak nie dotknęło. Skąd takie jego zachowanie w stosunku do dzieci? Uparcie twierdzi, że kocha je nad życie. Więc po co burzy ich poczucie bezpieczeństwa? Nie potrafię tego pojąć.