Jak pomóc synowi z depresją? Rozpoznaj objawy i wspieraj zdrowie psychiczne
Anonimowo

Agnieszka Szostakiewicz
Dzień dobry,
to bardzo trudne uczucie patrzeć na ważną dla siebie osobę i widzieć, że się męczy, że jest jej trudno żyć. Pojawić się wtedy może lęk, smutek, bezsilność i jednocześnie chęć pomocy synowi. Jak można to zrobić? Depresja to złożona choroba, która charakteryzuje się pewnym wycofaniem wewnętrznym - na pozór wszystko może być w porządku, jednak osobie, która się z nią zmaga pogarsza się nastrój i jednocześnie wycofuje się z emocjonalnego kontaktu z innymi. Czasem wycofuje się również z aktywności, z przeżywania życia, ale rozumiem, że to akurat nie ma miejsca w przypadku Pani syna.
Na depresję pomaga każdy rodzaj ekspresji np. możliwość wypowiedzenia tego, co boli albo możliwość zezłoszczenia się, popłakania. Komunikacja, która nie sprzyja pozorom, tylko dotyka prawdy o tym jak się czujemy zwłaszcza, jeśli obejmuje to emocje tzw. nieprzyjemne (takie jak lęk, złość, wstyd, smutek). Może więc Pani spróbować zacząć rozmawiać z synem, w taki sposób, żeby te rozmowy również poruszały temat tego, jak się syn czuje. Może Pani zacząć od tego, że się Pani o niego martwi, że Pani zależy na nim. Może Pani powiedzieć, że jest Pani ciekawa tego, jak naprawdę się czuje, że chciałaby Pani usłyszeć również o tym, co go trapi, co sprawia mu trudność. Jeśli syn się otworzy to wspierające będzie dla syna, jeśli będzie Pani po prostu słuchać, nie oceniać, nie szukać rozwiązań dla jego kłopotów, nie przerywać. Na końcu warto podziękować, że syn się z Panią podzielił tym, co czuje, że to jest dla Pani ważne. Może Pani modelować również takie rozmowy przez to, że Pani sama się otworzy, opowie Pani o swoich wewnętrznych przeżyciach w tym właśnie o tym, że Pani się o niego martwi.
Może się jednak okazać, że synowi ta przestrzeń bardziej otwartej komunikacji między Panią a nim nie wystarczy lub taka rozmowa na ten moment okaże się niemożliwa do przeprowadzenia. Wtedy warto zachęcić syna do poszukania pomocy u psychoterapeuty oraz skonsultować się z psychiatrą. Leki pomagają ustabilizować nastrój na tyle, żeby można było podjąć głębszą pracę na rzecz poprawy swojego dobrostanu. Psychoterapeuta pomoże dotrzeć do głębszych przyczyn złego samopoczucia.
To wspaniałe, że chce Pani pomóc synowi. Warto w tej sytuacji również nie zapominać o wsparciu dla siebie. Pani również przeżywa tzw. nieprzyjemne emocje związane z samopoczuciem syna. Zawsze zachęcam do zadbania również o siebie, szczególnie, że wtedy łatwiej jest również pomóc innym.
Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka Szostakiewicz
Terapeutka Gestalt

Maria Sobol
Trudno patrzeć, jak ktoś bliski się męczy, zwłaszcza gdy na zewnątrz wszystko wygląda „normalnie”. Czasem to właśnie najbliżsi widzą więcej – drobne sygnały, które umykają innym.
W takich sytuacjach ważne jest, żeby po prostu być obok. Nie trzeba mieć gotowych rozwiązań. Wystarczy powiedzieć: „Widzę, że coś jest ciężko. Jestem, jeśli będziesz chcieć pogadać”. Bez naciskania, raczej z uważnością i spokojem.
Warto też, jeśli to możliwe, delikatnie zachęcać do rozmowy z psychoterapeutą albo lekarzem. Czasem potrzebny jest ktoś z zewnątrz, kto pomoże nazwać to, co w środku boli.
Jeśli pojawi się lęk, że sytuacja może się stać naprawdę trudna – warto pamiętać o numerze 116 123 (telefon zaufania) albo nawet wezwać pomoc. To nie przesada – to troska.
Z wyrazami szacunku,
Maria Sobol
Psychoterapeutka integracyjna

Katarzyna Olejnik
Najlepsze, co może Pani zrobić, to porozmawiać z synem spokojnie i bez oceniania, mówiąc wprost o swoich obserwacjach i trosce, np.:
“Widzę, że coś się z Tobą dzieje, i bardzo się o Ciebie martwię. Może warto z kimś o tym porozmawiać?”
Ważne, by nie naciskać, ale dać mu przestrzeń i sygnał, że nie jest sam.
Warto też delikatnie zaproponować kontakt ze specjalistą – psychologiem lub lekarzem psychiatrą. Jeśli syn nie jest gotowy, warto mu przypominać, że taka pomoc jest dostępna i że skorzystanie z niej to oznaka siły, nie słabości.

Tomasz Pisula
Dzień dobry,
Twoje pytanie jest jest trudne i poruszające. Bije z niego uważność i troska. Właśnie to, że widzisz więcej niż „na pozór”, jest już czymś bardzo ważnym. Depresja rzadko wygląda tak, jak sobie ją wyobrażamy – nie zawsze oznacza leżenie w łóżku czy płacz. Często to właśnie codzienne funkcjonowanie „jakby wszystko było w porządku” jest najbardziej wyczerpujące.
Nie ma jednej przyczyny depresji – może ich być wiele i często się na siebie nakładają. Dlatego nie chodzi tylko o „naprawienie jednego elementu”, ale o przyjrzenie się całości: jak wygląda jego codzienność?, jak się czuje rano, wieczorem, w relacjach, w samotności, w pracy, ze sobą samym?
Od czego zacząć?
Aktywizacja – to nie tylko „więcej robić”, ale inaczej działać: delikatnie, małymi krokami, w kierunku życia. Regularność ma znaczenie – poranne wstawanie, sen w tych samych godzinach, stałe posiłki, spacery z psem, prosta aktywność fizyczna. Te rzeczy nie „leczą” same w sobie, ale tworzą podłoże, na którym leczenie może zadziałać.
Relacje – być może znajomi są, ale trudno mu się z nimi naprawdę połączyć. Przyjaźnie, które są żywe, autentyczne, a nie tylko „towarzyskie”, mają znaczenie. Ale też jedna relacja może być wystarczająco wspierająca na początek.
Psychoterapia – to krok, który warto rozważyć. Nie dlatego, że coś z nim „nie tak”, ale dlatego, że psychoterapia daje przestrzeń, w której ktoś wreszcie go usłyszy i zobaczy tak, jak Ty to teraz widzisz. To nie musi być decyzja od razu – można zacząć od rozmowy, poszukać kogoś, kto pracuje w sposób, który do niego trafi.
Rozmowa – czasem najwięcej daje prosty komunikat: „Widzę, że Ci trudno. Nie wiem, co czujesz, ale jestem. I mogę pomóc poszukać pomocy.” Bez presji, bez diagnoz. Wystarczy, że będzie wiedział, że ma obok kogoś, kto go nie ocenia, kto nie chce go „naprawić”, tylko być przy nim, kiedy sam nie wie, jak żyć.
Masz prawo nie wiedzieć, co robić. To nie znaczy, że robisz za mało. Już robisz bardzo dużo. Jesteś czujna, obecna i gotowa działać. Jeśli chcesz – możesz też porozmawiać z terapeutą sama, by lepiej zrozumieć, co się dzieje, i jak być wsparciem.

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
To, że Pan/i to widzi i czuje, jest już formą pomocy. Obecność, uważność i to, że Pan/i nie udaje, że wszystko jest w porządku, to ogromna wartość. Syn może się trzymać „na pozór”, bo chce dawać radę, ale to nie znaczy, że nie potrzebuje wsparcia. Warto z nim spokojnie porozmawiać, bez oceniania, bez nacisku, tylko z czułością. Może wystarczy zdanie: „Widzę, że jest Ci ciężko. Jestem obok. Możesz ze mną pogadać albo razem poszukać pomocy.” Nie trzeba go naprawiać ani zmuszać do otwartości. Ważne, żeby wiedział, że nie musi sam się z tym mierzyć. Zachęcanie do kontaktu z psychoterapeutą lub psychiatrą to dobry krok. Jeśli się da, warto też zadbać o siebie - bliscy osób w depresji często czują bezsilność. To naturalne, że nie wszystko da się zrobić samemu. Ale sama Pana/i obecność już daje mu więcej, niż może się Panu/i wydawać.
Pozdrawiam ciepło,
Justyna Bejmert
Psycholog

Paulina Habuda
Dzień dobry,
Czuję w wiadomości od Pani bezsilność, smutek i błaganie o pomoc. Nie podaje Pani więcej szczegółów dotyczących sytuacji Pani syna, mogę więc tylko się domyślać, że podejrzewa Pani, że syn przechodzi depresję. Rozumiem, że chce mu Pani pomóc, ale nie wie jak. Proszę spróbować porozmawiać o tym z synem. Jeżeli powie mu Pani, co Pani zaobserwowała oraz o tym, że jest Pani dla niego, gdyby tylko potrzebował rozmowy - to może przynieść mu ulgę i zwierzy się Pani z tego, z czym się zmaga.
Jeżeli Pani syn rzeczywiście czuje smutek, ma obniżony nastrój, źle się czuje psychicznie- proszę spróbować namówić go do wizyty u psychologa lub psychiatry, który zapewni mu profesjonalną pomoc.
Pozdrawiam,
Paulina Habuda
Psycholog, Seksuolog

Natalia Ośko
Dzień dobry!
Widzę, że sytuacja związana z synem jest powodem troski o niego i zmartwień. W takich sytuacjach warto zapytać się wprost - ,,Czego potrzebujesz?", ,,Co mogę zrobić, żeby Ci pomóc?", ,,Czy mogę Cię wesprzeć w szukaniu pomocy - psychiatry/psychoterapeuty?" Warto również nazwać emocje, które towarzyszą, w związku z tą sytuacją - ,,Kiedy widzę, jak źle się czujesz, jest mi bardzo smutno, martwię się o Ciebie". Syn jest dorosły i należy uszanować to, że może nie chcieć wsparcia - to on podejmuje decyzje, z kim chce porozmawiać o swoich problemach, czy chce iść na terapie. Wyobrażam sobie, że dla rodzica to też może być obciążająca sytuacja. Jeśli Panu/Pani jest trudno, może warto samemu wybrać się do specjalisty, na konsultację psychologiczną? Można także skorzystać z telefonów pomocowych:
800 70 22 22 - Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym
(czynny 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, połączenie bezpłatne)
dla zainteresowanych czat dostępny na: https://centrumwsparcia.pl
22 594 91 00 -Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji
(czynny w każdą środę i czwartek od 17:00 do 19:00, koszt połączenia jak na numer stacjonarny wg taryfy operatora telefonicznego)
116 123 - Całodobowy telefon zaufania dla osób dorosłych
(czynny 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, połączenie bezpłatne)
dla zainteresowanych czat dostępny na: https://116sos.pl
Jeśli jest zagrożenie życia lub zdrowia (plany samobójcze) proszę dzwonić pod 112.
Życzę dużo spokoju! :)

Olga Żuk
To, co piszesz, pokazuje ogrom Twojej troski i bezsilności. Widzisz cierpienie syna, choć dla innych może wydawać się „w porządku” — i to bardzo trudne, bo czujesz, że jesteś jedyną osobą, która to widzi.
Najważniejsze, co możesz zrobić, to być przy nim — uważnie, spokojnie, bez naciskania, ale z gotowością do rozmowy. Możesz powiedzieć mu wprost, że widzisz, że jest mu ciężko, że się o niego martwisz i że jesteś gotowa pomóc, jeśli tylko zechce. Czasem sama obecność i uważność bliskiej osoby to pierwszy krok do szukania pomocy.
Zachęć go delikatnie do rozmowy z psychologiem lub psychiatrą — nie jako "problem", ale jako sposób na ulgę. Jeśli nie chce od razu rozmawiać z kimś obcym, możesz zaproponować wspólne szukanie informacji lub umówienie wizyty.
Nie musisz mieć gotowych rozwiązań — wystarczy, że jesteś. Ale pamiętaj też, by zadbać o siebie. Ty też masz prawo do wsparcia.
Pozdrawiam,
Olga Żuk

Martyna Jarosz
Dzień dobry,
Rozumiem, jak trudne może być obserwowanie cierpienia bliskiej osoby. Najważniejsze, co możesz zrobić, to okazać mu wsparcie i zachęcić do kontaktu ze specjalistą - psychologiem i/lub psychiatrą. Nie oceniaj, słuchaj z empatią, bądź obecna. Powiedz mu, że nie musi być sam z tym, że pomoc istnieje i działa. Jeśli nie chce rozmawiać, możesz zaproponować wspólne umówienie się na wizytę. Twoja troska ma ogromne znaczenie, ale profesjonalna pomoc jest kluczowa.
Pozdrawiam
Martyna Jarosz
psycholog

Weronika Babiec
Dzień dobry,
Rozumiem, jak trudne musi być dla Pani obserwowanie cierpienia syna i poczucie bezradności. To, że zauważa Pani jego zmagania, świadczy o Pani wrażliwości i trosce. W takiej sytuacji najważniejsze jest delikatne, ale bezpośrednie podejście do tematu. Może Pani spróbować szczerze porozmawiać z synem; powiedzieć, że zauważa, że wydaje się zmęczony czy smutny, i zapytać, jak się czuje. Ważne, żeby nie naciskać, ale dać mu do zrozumienia, że jest Pani dostępna, gdy będzie potrzebował wsparcia.
Trzeba też pamiętać, że depresja wymaga profesjonalnej pomocy. Może Pani delikatnie zasugerować wizytę u psychologa lub psychiatry, podkreślając, że to całkowicie normalne i że wiele osób korzysta z takiej pomocy, gdy przechodzi trudny okres. Jeśli jednak syn odmawia pomocy, może Pani sama skonsultować się z psychologiem na temat wsparcia bliskiej osoby z depresją.
Pozdrawiam ciepło,
Weronika Babiec,
Psycholożka, Terapeutka ACT

Katarzyna Kania-Bzdyl
Droga Mamo,
myślę, że w pierwszej kolejności trzeba zdobyć się na szczerą rozmowę z synem i opowiedzieć mu swoich obawach. Dobrze by było też przypomnieć synowi, że zawsze może podjąć terapię psychologiczną. Myślę, że to już (rozmowa) będzie duży krok w obecnej sytuacji. Warto wysłuchać perspektywy syna, to jak on to widzi.
Trzymam kciuki,
Katarzyna Kania-Bzdyl

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Jestem z chłopakiem od 5 miesięcy, oboje mamy po 19 lat, od jakiegoś czasu zauważyłam, że lekceważy moje emocje, mówię mu, że czuje, że go nie interesuje, bo gdy np. piszemy to ciągle ja go wypytuje co robił dziś, co będzie robił jutro, a on zazwyczaj mnie się o to nie pyta, to odpowiada, że znowu wymyślam i zaczynam. Często tak jest, gdy właśnie mówię mu co czuję lub informuję go o swoich potrzebach, np. gdy pisze mu, że mało dziś rozmawialiśmy i czy możemy to nadrobić ,bo po prostu się stęskniłam to odpowiada coś w stylu: przecież wczoraj się widzieliśmy, o jezu przesadzasz, dramatyzujesz, przecież gadaliśmy rano; a gdy naciskam na niego troszkę bardziej, żeby mnie zrozumiał to powtarza, że go mecze i on chce iść już spać.
Czuję, że lekceważy mnie i moje potrzeby, które dla niego są wymysłem i dramatyzowaniem. Może to ze mną coś nie tak, ale daje mu mnóstwo przestrzeni na kolegów, zainteresowania, czas sam dla siebie, bo wiem, że on potrzebuje tego, a gdy ja powiem lub napiszę mu, że po prostu chciałabym porozmawiać więcej albo spotykać się częściej to robi mi taką jazdę, że sama zaczynam źle się czuć z faktem, że w ogóle coś powiedziałam.
Ja jestem taka, że mogłabym siedzieć z nim non stop, a on mam wrażenie, że jak już siedzimy ze sobą kilka godzin, to jakby chciał uciec już i odpocząć ode mnie (gdy spędzamy razem czas rzadko się kłócimy, okazujemy sobie dużo miłości i czułości, więc nie wiem dlaczego on mnie ma tak dość) boli mnie, że go męczę, chce tylko, aby też spełniał moje potrzeby, co zrobić?
Stoję obecnie przed bardzo ciężkim wyborem życiowym, nie mam się kogo poradzić, ponieważ jestem osobą, która nie dzieli się swoimi problemami. Jednak tym razem potrzebuję pomocy. Jestem w 'dziwnej' relacji z dziewczyną. Mamy po 25 i 23 lata. Znamy się ponad rok czasu. Ostatnio postanowiłem z nią szczerze porozmawiać i wyznać jej swoje uczucia, na co otrzymałem odpowiedź, że ona 'nie jest gotowa na związek' i mimo tego, że czuję coś do mnie, to boi się przede mną otworzyć i 'oddać' w 100% (jej słowa). Sytuacja jest dla mnie coraz bardziej męcząca, chcę jej jakoś w tym pomóc, ale wiem, że nie mogę, bo wszystko zależy tylko i wyłącznie od niej. Jednak wszystko stoi w miejscu od kilku miesięcy. Zastanawiam się, czy nie powinienem odejść, właściwie chciałem to zrobić już dwa razy, ale coś mnie powstrzymało. Proszę o poradę, powinienem odejść, czekać? Czuję powoli, że trochę mnie to przytłacza, nie chcę na siłę napierać na coś więcej, ale czuję, że i tak to robię.
Z jednej strony piekielnie mi na niej zależy, lecz z drugiej już bardzo mnie to męczy. Zastanawiam się, czy nie napisać jej, że odchodzę, a jeśli poukłada sobie w głowie, to niech się odezwie, bo ja nie potrafię trzymać z nią kontaktu w taki sposób, jaki mamy teraz.
Dzień dobry, zazwyczaj rozwiązuję swoje problemy sama, ale ten bardzo mnie męczy. Niedawno zaczęłam nową szkołę, co było dla mnie bardzo stresujące głównie pod względem znajomości, ponieważ przez zaburzenia lękowe oraz typ osoby, jaką jestem, poznawanie nowych osób jest dla mnie bardzo trudne. Boję się przelotnych znajomości i chciałabym znaleźć od razu kogoś, komu łatwo zaufać.
Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że już pierwszego dnia usiadła ze mną wyglądająca dość miło dziewczyna. Już wcześniej pisałam ze swoją klasą, ale jednak wrażenia na żywo są najważniejsze. Siedziałyśmy tak większość tygodnia, z innymi osobami też rozmawiałam i naprawdę czułam, że uda mi się zaaklimatyzować. Niestety, dzisiaj bez żadnego konkretnego powodu wszystkie dziewczyny niechętnie ze mną rozmawiały… Większość lekcji siedziałam sama, a wcześniej przecież byłam z jedną osobą. Nie wiedziałam, co się nagle zmieniło.
Przez tę sytuację moje silne mechanizmy lękowe dotyczące relacji z innymi się odpaliły i resztę dnia czułam się bardzo źle. Ze stresu wróciłam do takich nawyków jak drapanie rąk, gryzienie policzka itp. Wiem, że jest to słabe zachowanie, ale poczułam się strasznie nieważna. Nic, co by wpłynęło na jakąś niechęć innych do mnie, się nie stało, więc co jest ze mną nie tak??
Najgorsze jest to, że jak próbowałam rozmawiać dzisiaj z kimkolwiek, to kończyło się od razu brakiem zainteresowania po jakiejś minucie… Najboleśniej jednak było w momencie, gdy rozmawiałam z dwiema dziewczynami, idąc przy okazji na wspólny dla naszej trójki przystanek, i po 2 minutach drogi zostałam wykluczona kompletnie z rozmowy. Nawet nie zauważyły, że nie idę już za nimi…
Zdaję sobie sprawę, że do nowego miejsca trzeba się przyzwyczaić, ale nie rozumiem, czemu po tygodniu zostałam sama. Żadna inna dziewczyna nie ma takiego problemu i niestety jest nas nieparzyście, co utrudnia całą sytuację… Chciałam przez to iść do swojego psychologa, niestety z godziny na godzinę moja wizyta została bez wytłumaczenia odwołana i przez to zaczęłam się czuć jeszcze gorzej. Bardzo dzisiaj potrzebowałam tego wsparcia. :((
W następnym tygodniu mam z klasą wycieczkę na kilka dni. Bardzo nie chcę tam jechać, ale nie mam wyboru… Bardzo się boję na niej jeszcze większego odrzucenia albo tego, że ktoś mi coś zrobi, jak będę spała czy odpoczywała… :/
Wiadomo, czas pomaga, lecz jestem osobą tak wrażliwą na punkcie znajomości, że dzisiaj czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Próbuję wyglądać jak najlepiej, codziennie się maluję, co przerwę się poprawiam przed lustrem i odświeżam, jestem miła i życzliwa dla wszystkich, a i tak zostałam sama…
Ta adaptacja mnie męczy. Chciałabym, aby znajomości stworzyły się łatwiej, a na razie wszystko się psuje… Bardzo proszę o pomoc, nie mam teraz czasu szukać kolejnej wizyty u terapeuty, bo po weekendzie wyjeżdżam. Mam irracjonalny żal nawet do psychologa, bo zostałam sama w potrzebie, która i tak pewnie jest moimi przewidzeniami…
Witam, mam 26 lat narzeczonego i 8-miesięczne dziecko. Narzeczony jest starszy ode mnie 14 lat i całe życie mieszkał z rodzicami. Mają ze swoją matką biznes i on jest zatrudniony u niej. Jego matka leczy się na depresję, a ojciec był alkoholikiem (był na odwyku i nie pije już kilkanaście lat), a co za tym idzie, ja wiem, że mój partner ucierpiał na tym psychicznie, z czego wynikają nasze problemy, a raczej mój problem z jego matką.
To osoba bardzo zaburzona, czasem mam wrażenie, że ktoś ją źle zdiagnozował albo posiada jeszcze inne choroby psychiczne.
Całą swoją uwagę przerzuciła z męża na syna, bo z mężem się nie dogadują. Traktuje go czasem jak swojego partnera, wybiera mu ciuchy, kupuje bieliznę, robi jedzenie. Nie daje mu też normalnej pensji, tylko on pracuje "za darmo" tzn. nie dostaje pieniędzy, tylko ona z tego płaci jakieś faktury, rachunki, jak pisałam wyżej, wybiera mu ubrania. Razem też załatwiają sprawy takie jak ubezpieczenia np.samochodów, jakieś naprawy przydomowe, ogólnie ojciec jest przez nią pomijany i ona obcym ludziom i wszystkim naokoło opowiada o nim różne, nieprzychylne rzeczy, jaki to on nie jest zły i ile krzywdy jej wyrządził. Potrafiła mówić tak o nim nawet moim rodzicom, swoim klientom, sąsiadom itd.
To osoba, która uwielbia się wtrącać, a szczególnie w sprawy finansowe, musi wiedzieć, ile syn ma pieniędzy, na co wydaje, co kupuje itd. Sama jest też bardzo chytra i za pieniądze zrobi wszystko. Jak trzeba pomoc i naprawdę przydałby się jej udział w czymś, to zawsze ma wymówkę"nie mam siły, mam depresje", ale jak pojawi się jakiś mały problem, dajmy na to, że lało się nam z dziury w dachu i miał przyjść znajomy to naprawić, to zrobiła z tego problem, jakby się świat miał skończyć, cały czas sapała i jęczała, a najważniejsze ile to będzie kosztować i ile jej biedny syn będzie musiał zapłacić i zaraz przybiegła do nas zobaczyć, co się dzieje i jeszcze trochę pojęczeć i wydziwiać. Ja też nie mogę nic wymagać od swojego partnera, bo zaraz się odpali, że on jest taki biedny i pracuje przecież i ma swoje hobby i jemu się należy czas na to, ale jej mąż jest zły i okropny, bo jak mój narzeczony był mały, to on pojechał na dwa dni do Wrocławia i ją zostawił.
Potem okazało się z rozmowy z teściem, że mieszkali wtedy w jej domu rodzinnym i nie została sama, a on jechał kupić jakieś parkiety do domu, w którym teraz mieszkają, a wtedy go budowali. Ogólnie ona bardzo dużo kłamie, czasem potrafi mi opowiadać jakąś historie, oczywiście po swojemu, po czym wchodzi narzeczony i mówi, że to nieprawda i było inaczej i ona mu przytakuje. Od kiedy urodziło nam się dziecko, jest tylko gorzej, psychicznie nie daje już rady, mam ochotę wziąć dziecko i wyprowadzić się jak najdalej. Najpierw w ogóle nie zareagowała na wiadomość o ciąży, potem zaczęło się, bo chciała bardzo, żeby urodziła się dziewczynka i była przekonana, że ja w 7 tygodniu ciąży dowiem się już u lekarza płci i nie dawała mi spokoju.
Potem była afera z imieniem, bo zaczęła nam wybierać imię dla dziecka. Wszyscy mieli zakaz mówienia jej, kiedy mam wizytę u ginekologa, bo tak mnie osaczała i naprawdę myślała, że ona będzie mieć coś do powiedzenia, mimo że mówiliśmy jej, żeby dała nam spokój. Ale jej rodzice wybierali imię dla syna, wiec ona myślała, że ona będzie wybierać imię wnuka. Potem oboje wyprowadziliśmy się z domów rodzinnych na swoje, kiedy byłam na końcówce ciąży. Mieszkaliśmy razem niecały tydzień, kiedy od ich pracownicy dowiedzieliśmy się, że żaliła się jej, że nawet ich z teściem nie zaprosiliśmy. Potem urodziłam, to nawet nie zadzwoniła zapytać, jak tam i była zdziwiona, że narzeczony przyjechał do szpitala, bo ona stoi u nas pod drzwiami, bo chciała się z nim widzieć i jak to jest w szpitalu u mnie. Jak wróciłam do domu z dzieckiem, chciałam wziąć prysznic, więc rozebrałam się (do biustonosza i bielizny poporodowej), a ona cichaczem weszła do naszego mieszkania i oznajmiła, że przyszła zobaczyć dziecko. W ogóle nie zrobiło jej się głupio, że ja stoję prawie naga na środku salonu, nie raczyła nawet umyć rąk (czas epidemii krztuśca, grypy i covid) ani nawet nie zapukała do drzwi. Narzeczony nawet nie zareagował na to, chociaż powiedziałam mu, co o tym myślę i oboje uzgodniliśmy wcześniej, że nie chcemy w pierwszych dniach odwiedzin, a on przynajmniej jeden dzień będzie ze mną, żebym nie była sama, ale matka nie chciała zastąpić go w pracy, bo"ona nie ma siły". Nad dzieckiem wisiała jak nawiedzona, a do mnie z daleka rękę wyciągnęła, bo "gratuluję, ale jesteś po szpitalu, więc się trzymam z daleka". Potem było już tylko gorzej, nachodziła nas co chwilę, wystarczyło, że drzwi były niezamknięte na klucz, nagle pojawiała się w pokoju, mimo że wiedziała, że karmie piersią i jestem półnaga, wchodziła do sypialni, gdzie spało dziecko, które usypiałam godzinę (mieszkamy sami, ja byłam wykończona, a narzeczony mi nie pomagał). Była zaskoczona, że się zamykam, jak jestem sama w domu. Przychodziła do nas przed południem zobaczyć wnuka, a potem drugi raz jak partner wracał z pracy, mimo że wiedziała, że dziecko ma wtedy drzemkę (ma regularnie drzemki od kilku miesięcy), a potem płakała każdemu, że nie może się z wnukiem zobaczyć, bo zawsze jak przychodzi, to śpi albo je. Na chrzcinach poszła z nami pod ołtarz, cały czas była przy mnie, kiedy nosiłam dziecko na rękach, doskakiwała do niego, nie odstępowała wózka na krok. Przyznam, że mam dużo kuzynostwa, ale nie byłam nigdy na takich chrzcinach. Nie chcę faworyzować którejś rodziny, ale moja nawet nie miała okazji zajrzeć do dziecka, bo ona cały czas tam była. Teściu, widać, że miał jej dość, dogadywał jej, ale ona czasem się zachowuje, jakby nie docierało do niej to, co ktoś mówi, jakby nie zdawała sobie sprawy, że może komuś przeszkadzać albo że nie wypada czegoś robić. Polowa zdjęć z chrzcin była do wyrzucenia przez nią, bo na każdym przeszkadzała. Ona w ogóle ma bardzo denerwującą manierę mówienia, mówienia dziecka i nasze dziecko bardzo tego nie lubiło, jak było mniejsze i płakało, jak przychodziła więc raz usłyszałam od niej, że to moja win,a bo dziecko nie ma smoczka. Kilka razy też mówiła do niego "mamusia Cię szarpie" jak podwijałam mu rękawki, albo "na mamusie jesteś zła" jak dziecko było śpiące i marudne. Podczas jednej wizyty 5-minutowej usłyszałam 30 razy, że jest podobne do tatusia i nawet leworęczne(!) po tatusiu. Warto wspomnieć, że narzeczony jest praworęczny, ale że ma niedowald prawej ręki, pisze lewą. Teściowa cały czas mianuje się "babusią"i zachowuje, jakbyśmy jej wszystko zawdzięczali, a tymczasem synowi nadal nie płaci pensji i jak skończę macierzyński, nie wiem, z czego będziemy żyć. Nie pomaga nam, nic nie daje wnuczce, cały czas płacze, że nie ma pieniędzy, a potem kupuje nowe ciuchy albo telefon, ale na faktury czy pensje nie ma. Cały czas robi też z siebie ofiarę, że nie może przyjść do wnuka, bo ja krzywo na nią patrzę. Nie z mojego wyboru, musiałam dziecku odciągać mleko i podawać w butelce, cierpiała na tym moja psychika i poczucie wartości, bo nie tak to miało wyglądać, a ona nagadała wszystkim, że karmie modyfikowanym i uważam ją za głupią, bo próbuje jej wmówić, że to mój pokarm. Szczerze mam dość już psychicznie. Ona nigdy nie da nam spokoju, będzie gorzej, bo dziecko rośnie i staję się coraz bardziej rozumne. Narzeczony nie umie się postawić, jego rozwiązaniem problemu jest pilnowanie matki, kiedy do nas przychodzi. Ona ogólnie całe życie go zmuszała do rzeczy typu bycie miłym dla starszych, bo jak ktoś jest starszy, to automatycznie według niej należy się mu szacunek i on musiał być miły i grzeczny, mimo że nie chciał. A ja jestem zła, bo chce postawić jej granice, a ona przecież jest starsza i wymaga ode mnie akceptowania jej zachowania. W ogóle ja mam być dla niej miła, bo każdy ją tłumaczy, że ona taka jest, że się cieszy, że ma depresję i ja mam akceptować to, co ona robi. Rozmawiałam z narzeczonym i on sobie zdaje sprawę z tego, co ona wyprawia, ale nic z tym nie robi, bo nie chce jej zrobić przykrości. Nie chce też słychać jej jedzenia i tekstów typu "ja mam myśli samobójcze", ponieważ ona mówiła takie rzeczy, nie tylko jemu, ale też mi, pracownicy, klientom. Nie dziwię się mu z jednej strony, ale ja tak nie mogę żyć już dłużej. Jestem nieszczęśliwa, zła, smutna, że on nie stoi po mojej stronie, że nie potrafi założyć przez nią normalnej rodziny. Prosze o radę, co mam zrobić. Rozważałam nawet terapię wspólną, żeby ktoś obcy mu powiedział, że tak to wyglądać nie może. Do tego jego współpracownica bardzo stoi za jego matką, a jest osobą, która wszystko wie najlepiej, na wszystkim się zna, dogaduje mi jak mam dziecko wychowywać, a narzeczony słucha jej we wszystkim i jego matka też. Mam wrażenie, że one się nakręcają nawzajem, że pracownica podburza ją, żeby do nas przychodziła i robiła, co chce. Teściowa nawet nie potrafi trzymać mojego dziecka na rękach, bardzo trudno mu to wyjaśnić jak to wygląda, ale jeszcze czegoś takiego nie widziałam, żeby ktoś tak nie wiedział i nie znał się na dzieciach, nie wiem, jak ona wychowała syna. To nie tylko moje zdanie, ale też otoczenia. Bardzo proszę o pomoc
Witam wszystkich,
po spotykaniu się z dziewczyną przez 2 miesiące stwierdziła, że nic do mnie nie czuje, od początku nic do mnie nie czuła, tak stwierdziła w wiadomości.
Regularnie się spotykaliśmy, zabierałem ją wszędzie - na kino, basen, łyżwy, do różnych restauracji. Na każde spotkanie kupowałem kwiaty, często powtarzała, że potrzebuje więcej czasu i chce się lepiej poznać. Nie całowaliśmy się i nigdy nie doszło do czegoś więcej. Mówiłem jej otwarcie, co do niej czuje.
Nie wiem, co mam zrobić czy dać sobie spokój?
Czuję się jak koło zapasowe, aż pozna kogoś innego.
Powiedziała, że "jestem jak kolega dla niej a czy to się zmieni, to nie wie", jest mi bardzo przykro, że mnie tak potraktowano.
Byłem cierpliwy, dawałem jej czas, żeby mnie poznać.
Jest sens dalej tkwić w takiej relacji? Oczywiście ja za wszystko płaciłem, gdy ją zabierałem. Zaplanowałem nawet wyjazd 3- dniowy i chciałem ją tam zabrać, oczywiście jest chętna pojechać tam, ale dała mi znać do zrozumienia jak wyżej.
Proszę o odpowiedź.