Jak uwierzyć w siebie po traumach z dzieciństwa i zbudować pewność siebie?
Jestem już po 30. Mężczyzna. Od wieku licealnego towarzyszy mi silne poczucie bycia gorszym od innych. Myślę, że jest to rezultat kumulacji kilku traum: śmierci ojca, gdy byłem jeszcze małym, ale już świadomym chłopcem, traumy odrzucenia ze strony płci przeciwnej i ogólnej wrażliwości i słabej psychiki. Jestem wycofany, mam skłonności do izolacji i co najgorsze odpuszczam wyznaczanie sobie nowych celów, bo z góry zakładam, że na pewno mi się nie uda. To nie lenistwo, to czarnowidztwo i strach. W każdej nowej pracy jestem sparaliżowany stresem. Jak uwierzyć w siebie, na czym zbudować swoją osobowość? Nie czuję, że kiedykolwiek miałem jakikolwiek punkt zaczepienia, coś o czym wiedziałbym, że idzie mi dobrze.
Deeply sad

Justyna Orlik
To, co opisujesz niezwykle mnie porusza. Poczucie bycia gorszym, samotność i brak wiary w siebie może wynikać z długotrwałych doświadczeń braku akceptacji i wsparcia. Odrzucenie, którego doświadczasz od najmłodszych lat mogło przyczynić się do takiego obrazu siebie. Kiedy wokół brakowało relacji, które dawałyby Ci poczucie przynależności, zaufania i uznania, naturalne było, że zacząłeś wycofywać się z kontaktów. A im mniej relacji, tym więcej przestrzeni dla wewnętrznego krytyka, który mówi: „nie zasługuję”, „jestem gorszy”, „nikt mnie nie polubi”.
Z takim przekonaniem trudno wyznaczać cele, bo każda próba może wydawać się skazana na porażkę. Twoja wrażliwość nie jest słabością, ale może być Ci trudno przekształcić ją w twórcze działanie, bo brakuje wystarczająco dużo miejsca, żeby zrobić to bez poczucia wstydu.
Być może nie chodzi teraz o wielką zmianę, ale o to, żeby zacząć zauważać, że nie wszystko, co o sobie myślisz, musi być prawdą. Krok po kroku przyglądać się sobie i swoim "małym sukcesom".
Pozdrawiam,
Justyna Orlik, psychoterapeutka Gestalt

Justyna Bejmert
Dzień dobry,
To, co Pan opisuje, wskazuje na głęboko zakorzenione poczucie niskiej wartości, które mogło powstać jako reakcja na doświadczenia straty, odrzucenia i chronicznego napięcia. To nie jest słabość, lecz reakcja psychiki próbującej się bronić przed kolejnym bólem.
Zbudowanie siebie od nowa nie oznacza nagłego przekształcenia osobowości, ale raczej stopniowe odzyskiwanie zaufania do własnych odczuć, myśli i decyzji. Jednym z najważniejszych kroków będzie przyjrzenie się swoim przekonaniom np. „na pewno mi się nie uda” i praca nad ich przeformułowaniem w coś bardziej wspierającego. Może w tym pomóc profesjonalne wsparcie psychologa lub psychoterapeuty.
Odnalezienie „punktu zaczepienia” często nie polega na odkryciu jednej wybitnej umiejętności, ale na zauważeniu w sobie choćby drobnych przejawów wytrwałości, empatii czy odwagi - jak choćby to, że mimo lęku i zniechęcenia Pan nadal szuka pomocy i stawia pytania. To już jest akt odwagi.
Warto powoli odbudowywać kontakt ze sobą przez małe działania: zapisanie myśli, ruch, nowe doświadczenia, które nie muszą być spektakularne, ale mogą być „Pana”.
Trzymam kciuki,
Justyna Bejmert
Psycholog

Olga Żuk
Dziękuję Ci za to, że podzieliłeś się tak szczerze. To, co napisałeś, pokazuje ogromną samoświadomość i wrażliwość – to naprawdę wartościowe cechy, nawet jeśli dziś wydają się obciążeniem.
Najpierw – nie jesteś sam
Twoje doświadczenia – strata, odrzucenie, nadwrażliwość, lęk przed porażką – to nie są cechy "słabej psychiki", tylko ślady tego, przez co przeszedłeś. To naturalne, że po takich przejściach trudno zbudować poczucie własnej wartości. Ale to nie znaczy, że ono się nie da odbudować – tylko że nigdy nie dano Ci do tego warunków.
Co możesz zrobić, krok po kroku:
1. Zacznij od akceptacji, że to nie Twoja wina
To, co się z Tobą dzieje – to efekt tego, jak świat Cię potraktował. Poczucie gorszości nie wzięło się z niczego. To nie Ty jesteś popsuty, tylko Twoja historia zostawiła w Tobie zbyt wiele ciężaru.
2. Samoświadomość to już początek zmiany
To, że to widzisz, że to czujesz i potrafisz o tym pisać – to naprawdę dużo. Nie każdy to potrafi. To może być punkt zaczepienia, którego szukasz: Twoja zdolność do refleksji, uczciwości wobec siebie, wrażliwości.
3. Warto rozważyć psychoterapię
Nie dlatego, że „coś z Tobą nie tak”, ale dlatego, że masz prawo odzyskać siebie. Taki proces może pomóc Ci zbudować to, czego nikt wcześniej nie pomógł Ci stworzyć: zdrowe, stabilne poczucie własnej wartości.
4. Zacznij od bardzo małych kroków
Nie od "wiary w siebie", ale np. od codziennego zapisywania jednej rzeczy, którą zrobiłeś mimo niepewności. Lub jednej myśli, którą zauważyłeś i nie pozwoliłeś jej przejąć kontroli. Zmiana zaczyna się od mikro zwycięstw, nie od wielkich deklaracji.
Pozdrawiam,
Olga Żuk

Monika Marszałek
Dzień dobry,
To, co Pan opisuje, jest bardzo poruszające i z pewnością na co dzień bardzo obciążające. Poczucie gorszości, wycofania i braku wiary w siebie może być ogromną barierą w codziennym funkcjonowaniu, a tym bardziej w podejmowaniu nowych wyzwań.
Z Pana opisu można wywnioskować, że funkcjonuje Pan w oparciu o trudne doświadczenia z przeszłości — takie jak strata ojca, poczucie odrzucenia czy brak wsparcia emocjonalnego — które mogły przyczynić się do ukształtowania niewspierających przekonań na swój temat. To nie jest lenistwo, to naturalna reakcja organizmu na wieloletnie funkcjonowanie w stresie, napięciu i braku poczucia bezpieczeństwa.
Bardzo ważne jest, że Pan to zauważa i że potrafi Pan nazwać, z czym się Pan mierzy. To już pierwszy krok w stronę zmiany.
W takich sytuacjach ogromną pomocą może być praca z psychologiem lub psychoterapeutą, który pomoże Panu:
– zrozumieć, skąd biorą się Pana przekonania o sobie,
– zbudować nową, bardziej wspierającą narrację o sobie,
– odzyskać kontakt z własnymi zasobami i wartościami,
– nauczyć się rozpoznawać i regulować emocje, takie jak lęk i zniechęcenie.
Warto też pamiętać, że osobowość i sposób myślenia można kształtować – nie jest to coś raz na zawsze dane. A skoro teraz, mimo lęku, frustracji i zniechęcenia, szuka Pan pomocy i zadaje sobie ważne pytania, to znaczy, że ma Pan w sobie siłę i motywację do zmiany.
Jeśli ma Pan taką możliwość, zachęcam do kontaktu z psychologiem – nawet w ramach pierwszej konsultacji, która pomoże określić kierunek dalszych kroków.
Z serdecznym wsparciem,
Monika Marszałek
psycholog, coach kryzysowy

Katarzyna Kania-Bzdyl
Drogi Deeply sad,
namnożenie się wspomnianych trudności w Twoim życiu wymaga przepracowania każdej z nich pojedynczo z odpowiednim specjalistą. Zdecydowanie widzę tutaj potrzebę spotkań z psychologiem, ponieważ musi poprowadzić Cię osoba, która posiada fachową wiedzę. Trzymam za Ciebie kciuki! :)
Pozdrawiam,
Katarzyna Kania-Bzdyl

Ola Fikus
Dzień dobry,
dziękuję za podzielenie się tak otwartym opisem swoich uczuć. Poczucie bycia gorszym, wycofanie i strach to bardzo konkretne konsekwencje bolesnych przeżyć.
Na pytanie, jak uwierzyć w siebie i zbudować swoją osobowość, nie ma prostej, uniwersalnej odpowiedzi. Jest to proces, który wymaga czasu, cierpliwości i przede wszystkim wsparcia. Nie da się "uwierzyć w siebie" na siłę, bez zbadania, co leży u podstaw braku tej wiary.
W takiej sytuacji szczególnie cenne może być skorzystanie z pomocy psychologa. Na konsultacjach, w bezpiecznej przestrzeni gabinetu, mógłby Pan przyjrzeć się swoim doświadczeniom i stopniowo budować nowe, pozytywne przekonania na swój temat.
Z wyrazami szacunku,
Psycholożka Ola Fikus

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Zacznę od tego, że być może ja mam ze sobą jakieś problemy a na pewno na tle psychicznym, ponieważ strasznie zostałam skrzywdzona rok temu przez męża, a w sumie przez samą siebie - dlaczego?
Mąż dosyć często stawiał, przez 20 lat bycia razem, na życie zawodowe - praca, praca i jeszcze raz praca. Rzadko miał czas dla mnie i dzieci, zazwyczaj bywałam z dziećmi samą w domu, ciągle pranie, sprzątanie, gotowanie, czekanie aż wróci do domu - niestety zmęczony, no i zero pożytku, wiadomo.
Zaczęłam szukać towarzystwa ludzi, z którymi pogadam, wykorzystam czas jak mąż jest w pracy, nie tylko na szmatach i garach, ale by odzywać się do ludzi. I tak się stało, iż poznałam ludzi, nie do końca fajnych, bo takich, którzy spotykają się, aby plotkować o wszystkim i o niczym, którzy pili i ćpali. Wcięłam się w ten świat, zaczęło mi pasować, razem z nimi piłam, aż się rozpiłam.
Zaczęłam wierzyć w to, iż moje małżeństwo się rozpada, mąż tylko praca, potem filmy i spać, a ja tak naprawdę nieważna, nie było czasu, aby porozmawiać czy super spędzić czas, nawet w sferze intymnej. Nie mieliśmy dla siebie czasu, oddalałam sie od męża i doszło do tego, że wyrzucił mnie z domu. Miał dosyć moich schadzek, alkoholu i awantur.
Popsułam sie strasznie, ledwo uszłam z życiem, chore serce, a teraz głowa popsuta przez alkohol, trauma jak mąż mnie zranił, mimo prośby wiele razy, że jestem - bądź ze mną, nie praca i praca. Rozumiem, nie ma ludzi do pracy, pieniążki potrzebne, ale można, jeśli sie chce, podzielić życie zawodowe, a prywatne - do męża nigdy to nie docierało.
Uwielbia swoją prace po prostu. Kiedy tłumaczę, że wiecznie jestem sama, że tęsknie, nie mam do kogo sie odezwać, to jakby grochem o ścianę. Kiedy mnie wyrzucił, zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę w życiu jest dla mnie ważne, moje zdrowie, szczęście, prawdziwa miłość pożądanie, seks. Postanowiłam wszytko zmienić, poszłam na terapię odwykową, minął ponad rok nie piję, nie chcę, walczę z tym, żal mam do męża ogromny, lecz juz mniejszy. Wróciłam - nasze życie zaczęło się układać, chociaż mimo wszystko jakieś są przeplatane dni z męża strony. Potrafi raz pragnąć mnie, innym razem być chamski, kłamać, robić nadzieję a ja wierzę po prostu we wszystko. Że kochankę ma czy wdał się w romans, plotki poszły u niego w pracy, czemu zaprzeczał, lecz dziwne zachowania nie dają mi często spokoju. Raz czuły, kochany magia, przebudzenia w nocy zaczęło mi sie to podobać, że pożądam męża. Niestety zdarzają się sytuacje jak czegoś nie ma, a ja pożądam, w frustracji staję sie jakąś wredną i podłą osobą, wyzywam męża, robię dramy, ponieważ mam potrzeby czułości, on daje, ile może, nie mam co narzekać. Jedynie, co mnie rani i boli i wprawia o strach to to, jak mąż potrafi mnie krytykować, że jestem kretynką, pustą, głupią, nikt by ze mną nie wytrzymał, że przy mnie człowiek dostanie zawału, boi się spać itp. Następnego dnia albo od tak przeprosi albo nawet nie mówiąc, że to emocje nad nim górują. Nie wiem, co myśleć, jak popadnie w szał potrafił złapać mnie za gardło.
Rzadko rozmawia o danych problemach, ostatnio jedyny temat rozmowy z mojej strony to jest sex, ponieważ widzę jak było kiedyś, a jak jest teraz i daje jasne sygnały mężowi, on nie słucha lub słucha jak zgaszone radio. Kiedy mówię za każdym razem słyszę od męża, że ta rozmowa go usypia. Nie mam z kim otwarcie porozmawiać, wygadać się - mam koleżankę, która zna dobrze mnie, jak i męża, jej zawsze mogę sie zwierzać i tak sie stało.
Mąż dowiedziawszy się, że rozmawiałam z nią na nasze tematy, stwierdził, że gadam źle o nim i nagle atak nerwów - nie pozwolił do siebie podejść, odpychał. Mąż potrafi mi powiedzieć, że taki się staje agresywny przeze mnie, że ja z niego takiego robię, tłumaczę nie raz, że nie mam zamiarów, on uważa inaczej, że ja nie liczę się z nim, z jego potrzebami, a tylko patrzę na siebie. NIE, ja patrze na nas, on tego nie rozumie lub nie chce rozumieć. Sama chodzę do psychologa, jak i do psychiatry, biorę leki uspokajające, mąż kiedyś chodził ze mną na terapię małżeńską, pomogło, ale nie na długo. Teraz, kiedy proszę męża, aby też sam poszedł ze sobą, to stwierdza, iż jemu niepotrzebne, że jest zdrowy, że to ja jestem 'chora psychicznie' i powinnam się leczyć, lecz pytanie, z czego ja mam sie leczyć? Chyba z uczuć co do męża? Nie wiem, co mam myśleć.
Mąż uważa, że tylko ja, żadna inna, że mnie tylko kocha, pożąda, a ja czasami tego nie odczuwam. Potrafi lekceważyć przykre słowa i z niczego nic sobie nie robi. Tak, jakby chciał sam, aby atmosferę popsuć. Raz dobrze, raz źle, nie chce komunikować sie, po prostu można ująć: tak dużo mówi, obiecuje, a mało robi, żąda, abym to ja jego podczas snu tuliła i zaczepiała, kiedy tylko chce, a kiedy to zrobię to dostaję kosza.
Jestem smutna, nie wiem czy coś gra czy próbuje mnie wykończyć psychicznie, choć zaprzecza. Co mam myśleć i co robić? Odpuścić męża?
Mam problem z przywiązywaniem się do ludzi. Nie chodzi tylko o relacje miłosne, ale przede wszystkim o te przyjacielskie. Zauważyłam, że kiedy ktokolwiek poświęca mi uwagę, to od razu się przywiązuje. Kiedy zaczynam z kimś pisać i nawet jeszcze się nie spotkamy, to zaczyna zależeć mi na tej osobie i kiedy ta osoba np. mnie wystawi albo po prostu przestanie okazywać mi tyle samo zainteresowania co na początku, jestem załamana i nie wiem, co zrobić. Moi rodzice są po rozwodzie i w zasadzie wychowywała mnie zawsze mama, a z tatą miałam małą ilość kontaktu. Może mieć to na to jakiś wpływ?
Wiele razy także byłam zostawiana w relacjach przyjacielskich, ze względu na to, że pojawiał się ktoś inny.
Witam. Proszę o pomoc. Jestem w związku małżeńskim od 2 lat, od około pół roku mój mąż zaczął odczuwać zazdrość o mojego byłego partnera. Od tego czasu cały czas dopytuje o niego, o to, co było między nami.. Są dni, że jest wszystko dobrze, a są takie, że chodzi smutny albo bardzo zły, wtedy odsuwa się ode mnie, zarzuca mi błąd, że kogoś przed nim miałam.
Ja czuję się winna i bardzo się boję o naszą przyszłość.
Jak mogę mu pomóc? Jak z nim rozmawiać? Czy z Państwa doświadczenia przy takich problemach mój mąż może mnie zostawić?
Rodzice mojej partnerki całe życie ją źle traktowali. Była przemoc fizyczna oraz psychiczna, wyrzucanie z domu i spanie na klatce, zostawianie pustej lodówki i ciągłe szantaże emocjonalne. Gdy zaczęliśmy się spotykać, oni mnie nie akceptowali, prawdę mówiąc poznałem ich dopiero po około 3 latach związku, bo zakazywali mi przychodzenia do ich domu. Po wyprowadzce partnerki z jej rodzinnego domu oni zaczęli Nas zapraszać i tak jakby mnie akceptować. Widzę, że to jest sztuczne i osobiście nie jestem w stanie zapomnieć im poprzedniego traktowania mnie, jak i traktowania mojej drugiej połówki. Oni nie widzą problemu, pomimo zwrócenia im o to uwagi. Moja partnerka natomiast twierdzi, że rodzicom należy się szacunek pomimo wszystko, pomimo tej wyrządzonej krzywdy (jej rodzeństwo doświadczyło tego samego i tak samo uważają). Wydaje mi się, że moja partnerka stara się z całej siły, abym ich polubił lub chociaż tolerował, nie jestem w stanie. Mamy o to ciągle okropne kłótnie, po których zastanawiam, się czy związek ma dalej sens, ponieważ chce kiedyś dzieci i nie chce, żeby miały kontakt z takimi ludźmi (są to alkoholicy, niestabilni emocjonalnie, którzy często stosują przemoc, szczególnie po alkoholu). O ile staram się to w jakiś sposób zrozumieć, to jestem już zmęczony i bezradny co mogę dalej z tym zrobić i czy to dalej ma jakąkolwiek przyszłość.