Obsesja na punkcie chorób zamiast radości z powrotu do zdrowia - jak sobie z tym radzić?
Kilka lat temu zaczęłam chorować i pojawiła się u mnie obsesja na punkcie zdrowia, badań medycyny. Teraz mój stan się znacznie poprawił, właściwie poza wszczepionym rozrusznikiem i wadami serca jestem zdrowa. I tu leży problem. Nie cieszy mnie to, wręcz każda dobra wiadomość związana z moim zdrowiem wywołuje u mnie panikę, bo ja nie chce być zdrowa. Uświadomiłam sobie niedawno, że moim największym marzeniem jest zachorować na coś nieuleczalnego, co będzie wymagało ciągłego leczenia i to najlepiej coś, co będzie sprawiało psychiczny i fizyczny ból. Nie wywołuję u siebie żadnych chorób, objawów, ale obawiam się, że to w końcu może nadejść.
Mam dzieci, chciałabym, by powrót do zdrowia mnie cieszył, zamiast mnie unieszczęśliwiać. Czy może to być zespół Munchausena ? Jak z tym walczyć ? Boję się, że dojdę do takiego etapu, że przestanę zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest normalne i doprowadzę do jakiejś tragedii. Chcę się leczyć, póki nie dotarłam jeszcze za daleko.
AI

Jagoda Jucha
Dziękuję za odwagę podzielenia się tak trudnymi i intymnymi myślami. To, co opisujesz, brzmi niezwykle obciążająco emocjonalnie i rozumiem Twój niepokój związany z tymi odczuciami.
To, co opisujesz, ma pewne cechy wspólne z zespołem Münchhausena, który charakteryzuje się potrzebą symulowania lub wywoływania u siebie objawów chorobowych, aby uzyskać opiekę medyczną. Jednakże ważne jest, by pamiętać, że dokładna diagnoza wymaga profesjonalnej oceny przez specjalistę zdrowia psychicznego.
Z Twojego opisu wyłania się kilka ważnych aspektów:
- Masz świadomość, że Twoje myśli nie są typowe i potencjalnie problematyczne
- Martwisz się o potencjalny wpływ na swoje dzieci
- Co najważniejsze - szukasz pomocy zanim sytuacja się pogorszy
Te wszystkie elementy są bardzo pozytywnym znakiem i pokazują, że masz dużą samoświadomość.
Co możesz zrobić? Najważniejsze to skonsultować się z psychologiem lub psychiatrą, którzy specjalizują się w zaburzeniach somatycznych i psychoterapii. Oni będą mogli przeprowadzić pełną diagnozę i zaproponować odpowiednie leczenie. Rozważ też, jakie potrzeby emocjonalne mogła zaspokajać choroba i zastanów się nad zdrowszymi sposobami ich realizacji.
To, że poszukujesz pomocy na tym etapie, jest bardzo mądrą decyzją. Z odpowiednim wsparciem terapeutycznym możesz odkryć i przepracować głębsze przyczyny tych odczuć oraz nauczyć się cieszyć swoim powrotem do zdrowia, co będzie korzystne zarówno dla Ciebie, jak i dla Twoich dzieci.
Pozdrawiam,
Jagoda Jucha
psycholog

Asia Zioło
Dzień dobry!
Skonfrontowanie się z myślą, że "moim największym marzeniem jest zachorować na coś nieuleczalnego" z pewnością było bardzo emocjonalne. Zaciekawił mnie ból - co by mi on dał?
Jaką funkcję pełnił? Bo są choroby, które są nieuleczalne, ale nie bolą. Co, gdyby jednak nie bolało? Pojawiło mi się skojarzenie ciągłego leczenia i uwagi, czucia się ważnym.
Według WHO zdrowie to nie tylko brak choroby, ale pełen dobrostan - fizyczny, psychiczny i społeczny. Zastanawiam się więc również, co ma Pani na myśli, pisząc, że nie chce być zdrowa?
Warto byłoby zastanowić się nad tym, czego nauczyła się Pani o sobie i świecie nowego w okresie, kiedy Pani chorowała i jak wyglądają Pani relacje z innymi, na ile zaspokajają też Pani potrzeby. A specjalista zewnętrzny pomoże obiektywniej spojrzeć na te doświadczenia, poszerzyć perspektywę. Mam nadzieję, że na tym portalu znajdzie Pani tę osobę, która Pani pomoże.
Trzymam kciuki!
Asia Zioło,
Psycholog, coach

Katarzyna Piechaczek
Cześć,
czytając Twoją wiadomość, miałam poczucie, że pisze dojrzała i bardzo świadoma osoba, która właśnie woła o pomoc z miejsca, które długo było samotne i niezrozumiane.
To, co opisujesz – obsesyjne myślenie o chorobach, niepokój związany z byciem zdrową, lęk przed tym, że Twoje „zdrowe ciało” przestaje dawać Ci uwagę, opiekę, znaczenie – to nie są fanaberie. To może być wyraz głębokiego psychicznego bólu, który ubrał się w język ciała i diagnoz.
Bardzo poruszyło mnie Twoje zdanie: „moim największym marzeniem jest zachorować na coś nieuleczalnego”. Nie dlatego, że widzę w tym coś złego – tylko dlatego, że widzę w nim ogromne cierpienie, które chce być wreszcie zauważone, nazwane, potraktowane serio.
To nie brzmi dla mnie jak zaburzenie Münchhausena. To brzmi jak wewnętrzne rozdzielenie – między częścią, która bardzo potrzebuje miłości i opieki, a częścią, która się tego boi i wstydzi. I jednocześnie czujesz, że nie chcesz iść dalej tą drogą – zanim to przejmie kontrolę.
To, że to widzisz, że masz refleksję, że szukasz pomocy – to już ogromny krok.
Nie jesteś zła. Nie jesteś nienormalna.
Jesteś bardzo zmęczona. I bardzo samotna w czymś, co przez ciało próbuje powiedzieć: „zobacz mnie, przytul mnie, zaopiekuj się mną naprawdę.”
Dobrze, że piszesz, zanim cokolwiek się wydarzy.
Można z tego wyjść. Ale nie samemu.
Masz prawo do leczenia – i nie musisz czekać, aż stanie się coś dramatycznego, żeby ktoś Ci uwierzył.
Z dużym szacunkiem do Twojej odwagi,

Nadal nie znasz odpowiedzi na nurtujące Cię kwestie?
Umów się na wizytę do jednego z naszych Specjalistów!
Dobierz psychologaZobacz podobne
Od pewnego czasu zmieniło się moje podejście do jedzenia, jest to dla mnie powód do niepokoju. Na początku chciałem po prostu zdrowiej się odżywiać i czuć lepiej. Ale teraz każda decyzja związana z jedzeniem budzi we mnie stres.
Unikam produktów, które uznaję za "niezdrowe", a każde odstępstwo od diety wywołuje poczucie winy.
Zorientowałem się, że stałem się niewolnikiem planowania posiłków i ściśle przestrzegam narzuconych sobie zasad.
Obsesja na punkcie jakości jedzenia zaczęła psuć moje relacje z innymi. Unikam spotkań towarzyskich, gdzie mogę stracić kontrolę nad tym, co jem. Staję się drażliwy i coraz bardziej izoluję się od przyjaciół i rodziny, bo nie rozumieją, dlaczego aż tak rygorystycznie podchodzę do diety. Co mi jest? Pomocy
Czuję, że każdy drobny objaw – ból głowy, kaszel, cokolwiek – od razu wywołuje u mnie jakąś paranoję. Zaczynam myśleć o najgorszym, przeglądać internet, sprawdzać objawy, i kończy się na tym, że panikuję jeszcze bardziej. To się robi męczące, bo nie potrafię już normalnie funkcjonować, ciągle analizuję, ciągle się martwię, a ludzie dookoła chyba nie rozumieją, jak to jest.
Nie wiem, jak to zatrzymać, ale chcę jakoś ogarnąć ten ciągły lęk. Co robić, żeby przestać tak się nakręcać?
Niedawno napisałam zapytanie o chorobę Munchausena.
Jedna z Pań zapytała, co daje mi ból. Od nastoletnich lat się okaleczałam i po prostu sprawiało mi to przyjemność. I fizyczną i psychiczną. Czułam fizyczną ulgę i choć przez chwilę ktoś się mną interesował. W wieku 17 lat poznałam mężczyznę, który jest teraz moim mężem. Zaszłam też wtedy w ciążę i przysięgłam wtedy mojemu dziecku, że więcej się nie okaleczę. Prawie mi się udało, bo przez 13 lat zrobiłam to tylko raz. Gdy zachorowałam, na początku nikt nie wierzył mi, że naprawdę źle się czuję. Lekarz wysłał mnie do psychiatry, twierdząc, że mam depresję i załamanie psychiczne, bo zbiegło się to z utratą pracy, chociaż w ogóle mnie to wtedy nie zmartwiło, bo miałam jeszcze jedną pracę. Nikt mnie nie słuchał, po prostu ładowali we mnie antydepresanty. Aż pewnego dnia przy zwyczajnej kontroli holterem, bo byłam kilka miesięcy po zabiegu kardiologicznym, po prostu zatrzymało mi się serce. I wtedy okazało się, że mam ostrą postać boreliozy, która zniszczyła serce i prawie mnie zabiła. Jeszcze okazało się, że jestem w ciąży. Przez całą ciążę umierałam ze strachu o życie dziecka i o swoje życie. Niecały rok później miałam nawrót boreliozy, też mnie nikt nie słuchał. Zrobiłam badania na własną rękę i oczywiście nawrót. Wyleczono, ale problemy kardiologiczne się pogłębiły.
Zrobiono mi eksperymentalny zabieg, który tylko pogorszył wszystko jeszcze bardziej. Nie byłam w stanie funkcjonować, nie miałam siły, serce szalało, wywoływało utraty przytomności, a lekarze mówili, że to przejdzie, bo to etap gojenia. Trwało to rok. W międzyczasie umarła moja przyjaciółka poznana w szpitalu z wręcz identyczną historią choroby jak moja. Byłam przerażona, gdy zaproponowano wstawienie rozrusznika, nawet się nie zawahałam. Przyniosło to ulgę na chwilę, ale strach o własne zdrowie i życie przerodził się w potrzebę. Uświadomiłam sobie, że ja nie chcę zostać wyleczona, chcę być leczona, bo tylko wtedy ktoś mnie słucha, poświęca mi uwagę. Mój mąż nie był przy mnie, nawet gdy wszczepiali mi rozrusznik. Ograniczał się do podrzucenia mnie kolejny raz do szpitala i na tym zainteresowanie się kończyło. Zresztą tak jest cały czas. Mam wrażenie, że jestem mu potrzebna tylko do codziennych obowiązków, żeby miał mniej na głowie i nic więcej. Rok temu próbowałam popełnić samobójstwo. Wzięłam ogromną dawkę antydepresantów, ledwo mnie uratowano, spędziłam 10 dni w szpitalu psychiatrycznym. Nie wstrząsnęło to za bardzo moim mężem. Raczej cieszył się, że dalej będę użyteczna. Nikt nie wie o próbie samobójczej, ukryłam to, wstydząc się, a mój mąż też stwierdził, że lepiej to ukryć. Wołał zamieść wszystko pod dywan, zamiast mi pomóc i mieć gdzieś opinię innych. Jestem w tym sama, nie potrafię pójść dalej. Zostałam tylko ja i moje choroby. Na szczęście mój stan zdrowia znów się zaczął pogarszać, więc przynajmniej czuję spokój.